And in one moment just ... I do not feel anything
- Rocky, czekaj! – Maia dogoniła
go przy wyjściu z bloku.
Ku jej zdziwieniu chłopak
posłusznie się zatrzymał. Zakładała bardziej, że zignoruje ja i pójdzie dalej.
Teraz po prostu stał, odwrócony do niej tyłem, z rękami wciśniętymi w kieszenie
spodni.
- Rocky, z Royem nic mnie nie
łączy. I nie spałam z nim, tylko… zatrzymałam się na noc – wyjaśniła szybko,
dopiero potem zdając sobie sprawę z tego, że nawet to nie zabrzmiało dobrze.
Rocky powoli odwrócił się w jej
stronę. Maia oczekiwała, że będzie na nią wściekły, że tak po prostu uciekła,
zostawiając mu tylko jakiś żałosny liścik, ale na jego twarzy nie było złości.
Tylko smutek. Patrzył na nią brązowymi, prawie czarnymi oczami, jakby widział
oddalający się skarb. Który traci bezpowrotnie.
- Powiedz mi tylko jedno. – Jego
głos był ostry i rozkazujący. – Czy kiedy cię pocałowałem, odrzuciłaś to przez
niego? – Wskazał palcem w górę. Maia domyśliła się, że chodzi o Roya. Nie mogła
go okłamać
- Tak – wykrztusiła z trudem.
Dobrze pamiętała tamte brylantowe oczy w swojej wyobraźni i wytłumaczenie, że
nie jest w zupełności szczera.
- Więc nie mamy o czym rozmawiać
– odparł i wyszedł na dwór, na lejący się z nieba deszcz.
- Czekaj! Czekaj! – Maia pobiegła
za nim. Nie mogła tak po prostu pozwolić mu odejść, bo Rocky był jej najlepszym
przyjacielem. To się nie zmieniło. – Daj mi to wyjaśnić, proszę! – Zagrodziła
mu drogę. – Chciałam tego, jak już ci mówiłam. Chciałam z tobą być. Czujemy coś
do siebie odkąd się poznaliśmy, ale stwierdziłam, że z mojej strony to nie jest
do końca uczciwe. Sama nie wiem czego chcę, więc nie miałam zamiaru cię ranić.
Chłopak milczał, wpatrzony w
swoje buty, więc Maia kontynuowała:
- Z Royem nic mnie nie łączy.
Oprócz tego, że oboje jesteśmy jakimiś skrzydlatymi potworami –
odezwało się w jej myślach, ale szybko odpędziła ten głos.
- Wiesz co? – podniósł na nią
wzrok – Nie obchodzi mnie to. Nawet, gdyby coś między wami było, to i tak byś
skłamała. Co nie zmienia faktu, że zamiast mi to wyjaśnić poszłaś do niego. I
to mnie właśnie zraniło, a nie świadomość, że odrzuciłaś to, co do ciebie
czuję.
Wyminął ją i odszedł. Po prostu.
Zostawił ją samą na chodniku, zmokniętą od ulewnego deszczu i zapłakaną. Ciężko
było usłyszeć tą prawdę prosto w twarz, lepiej przez całe życie uciekać i dać
sobie spokój z problemami, ale tym razem tak się nie dało. Chociaż to z
pewnością najłatwiejsze rozwiązanie.
Nie miała teraz dokąd iść. Każde
miejsce wydawało się niewłaściwe. Własny dom – za pusty. Mieszkanie Roya było
jak zdrada Rockyego, ale do niego nie mogła pójść. A na ulicy nie czuła się
bezpieczna po wczorajszym napadzie i po tym wszystkim, czego się dowiedziała.
Obejrzała się kilka razy, a w jej
głowie formował się jakiś niejasny plan. Teraz najbezpieczniejszym miejscem
wydawał się dom Roya. Czuła się paskudnie, wracając tam, ale nie miała innego
wyjścia. Zresztą cała była przemoknięta, a zaschnięta plamka krwi spływała po
jej bluzce, jeszcze bardziej ją brudząc.
Kiedy weszła do mieszkania,
zastała Roya siedzącego na kanapie przed telewizorem.
- Już wyjaśniłaś wszystko ze
swoim chłopakiem? – zapytał, zmieniając kanał.
- A jak sądzisz? – warknęła,
siadając obok niego. Nic innego nie miała do roboty.
- Sadzę, że nie wyjaśniłaś
niczego, bo jesteś wściekła no i wróciłaś tutaj, zamiast… no wiesz, przytulić
go, pocałować w policzek, wziąć się za ręce i odejść jak za „księciem na białym
koniu”. – Wykonał jakiś nieokreślony ruch rękami.
Maia spojrzała na niego
skrzywiona.
- Czy… ty w ogóle znasz pojęcie
związku? A tak na marginesie: ja i Rocky nie jesteśmy razem!
- Ha! Żyję dwieście dwadzieścia
lat i jeszcze nigdy nie miałem dziewczyny – parsknął, siłując się z przyciskiem
pilota.
- Przepraszam: co?! Ile żyjesz? –
krzyknęła Maia, wstając jak poparzona z kanapy. Najpierw myślała, że po prostu
się przejęzyczył i chciał powiedzieć „dwadzieścia lat”, bo na takiego właśnie
wyglądał, ale po nim spodziewała się już naprawdę wszystkiego.
- Mam dwieście dwadzieścia lat –
powtórzył znużonym tonem.
- Ale przecież to niemożliwe!
- Niemożliwe u ludzi – to prawda.
Ale my jesteśmy pół-ludźmi-pół-aniołami – wzruszył niedbale ramionami.
- Nie wierzę… - szepnęła do
siebie pod nosem.
- To nie wierz – odparował. –
Zobaczymy, co powiesz, kiedy po stu latach będziesz wyglądała identycznie, jak
teraz. Dorastanie kończy się w wieku dwudziestu lat. Później nie zmieniasz się
w ogóle: nie rośniesz, nie malejesz, nie grubniesz, nie chudniesz…
- Naprawdę zostanę taka… cały
czas? – Maia nie była z tego zadowolona. Wszyscy byli o głowę od niej więksi, a
ona chyba po rodzicach odziedziczyła niski wzrost, więc miała nadzieję, że z
wiekiem jeszcze urośnie.
- Tak, zostaniesz dokładnie taka
sama – odburknął, ale myślami błądził gdzieś daleko. Maia widziała to w jego
oczach, kiedy wpatrywał się w telewizor. Właśnie nadawali wiadomości. Gruba
reporterka , z twarzą pokrytą piegami, relacjonowała zabójstwo jakiegoś
chłopaka. Takie rzeczy zdarzały się w Nowym Yorku prawie codziennie, jednak
teraz Rocky zwrócił na to szczególną uwagę.
- Tavloni… to ich robota –
mamrotał pod nosem.
Reporterka zniknęła z ekranu, a
kamera uchwyciła policjantów, chodzących tam i z powrotem dookoła leżącego w
trawie ciała. Było to w parku North Meadow. Z głośników odzywały się syreny
policyjne i przytłumiony nimi głos reporterki: „Z najnowszych danych wynika, że
ofiarą zbrodni jest dwudziestoletni Marcus Phatervan. Siniaki i ślady walki
wskazują na…
- Co?! Czy ona powiedziała Marcus
P… Niemożliwe! Nie! – wrzasnęła Maia, wytrącając Royowi pilot z ręki.
Pogłośniła dźwięk, ale ten temat już się skończył i naszedł kolejny: „Czy warto
się opalać”, czego ona nie była ciekawa.
- Jakiś tam Marcus – Roy wzruszył
ramionami. – Nie znam.
- Ale ja znam – wymamrotała.
Marcus był jej przyjacielem i bratem bliźniakiem Cody. Znała go prawie tak
długo jak Rockyego. No a Cody była jej przyjaciółką. Jak ona teraz musiała się
czuć…
Maia wygrzebała w torebce komórkę
i wybrała jej numer. Włączyła się poczta głosowa.
- No jasna cholera! Nie odbiera!
– Rzuciła telefon za siebie. Skuliła się na kanapie i ukryła twarz w dłoniach.
Nie płakała, tylko musiała trochę się uspokoić.
- Chcesz tam jechać? – zapytał
Roy, obejmując ją po przyjacielsku ramieniem. Jakkolwiek ten gest wydał jej się
trochę dziwny, nie miała siły zaprzeczać. Na pewno nie mógł to być przypadek,
że właśnie teraz zamordowano Marcusa. Właśnie teraz, kiedy ona musiała zacząć
wierzyć w to, kim jest.
Przytaknęła niewyraźnie i dała
się zaprowadzić Royowi do czarnego BMW, które stało w garażu obok jego domu.
- Na pewno chcesz jechać? –
obrzucił ją badawczym i trochę zmartwionym spojrzeniem.
- Tak. Jedź już.
Przepraszam że tak długo, ale ostatnio nie idzie mi pisanie :( Nie wiem co się dzieje, ale puki co macie kolejny rozdział :D