niedziela, 25 października 2015

Rozdział 9 "Przegrywamy. Razem przegrywamy"


I'm gonna love ya 
Until you hate me
And I'm gonna show ya 
What's really crazy


Rocky szedł ulicą ze spuszczoną głową, kopiąc wszystko, co napotkał po drodze. W dzieciństwie miał kilka dziewczyn, ale żadna nie była tak „na serio”, więc myślał, że tym razem pomiędzy nim i Maią jest to coś. Niestety, bardzo się rozczarował. Teraz chciał po prostu wrócić do domu, żeby pobyć sam na sam ze sobą. Mieszkał niedaleko Upper Bay, więc po drodze przechodził przez niewielki park. Ha! Tego nawet nie można było tak nazwać. Po prostu pas zieleni, porośnięty wieloma drzewami. Odnalazł swoje ulubione miejsce, gdzie krąg drzew i krzewów otaczał go na tyle, że nikt go nie widział. Usiadł na mokrej od deszczu trawie i rzucał przypadkowe kamyki do wody. Starał się nie myśleć o Mai, przynajmniej na chwilę zapomnieć, ale jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest w niej zakochany.

Nic nie mogło zagłuszyć jego myśli, nawet szelest w koronach drzew, kiedy pięć osób otoczyło go i przyglądało mu się. Wszyscy mieli czarne stroje z niebieskimi znakami na ramionach: wilk ze skrzydłami nietoperza.

Rocky, po dłuższym czasie bezcelowego myślenia, napisał do Mai wiadomość:



Chciałbym Cię przeprosić. Ale nie przez komórkę. Spotkajmy się jak najszybciej przy wschodnim brzegu Upper Bay, tam, gdzie zawsze. Czekam na Ciebie.



Wstał, żeby udać się w wyznaczone miejsce. Miał nadzieję, że za kilka minut tam się zjawi, więc w głowie układał już, co jej powie. Otrzepał z roztargnieniem ubranie i chciał wyjść ze swojego zacisza, kiedy z nieba coś spadło. Rockyemu najpierw wydawało się, że to jakiś ogromny ptak, ale czarny cień rozprostował się i przybrał… ludzki kształt. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy dookoła niego wyrosło nagle pięć takich postaci. W Nowym Yorku było dużo kieszonkowców, a co drugi nastolatek miał w bagażniku samochodu hodowlę marihuany, ale ci ludzie nie wyglądali na takich.

- To wasze miejsce? Spoko, ja już sobie pójdę – rzucił niepewnie i próbował wyminąć jednego z nich. Ale on zagrodził mu drogę czymś długim i lśniącym. Nożem, z zakrzywioną klingą, jak ptasi szpon. – Ej! Spokojnie, nie szukam problemów! – Rocky uniósł ręce w geście obronnym. Odsunął się o kilka kroków do tyłu.

- My też nie szukamy problemów – wysyczał jeden z mężczyzn, choć nie było wiadomo który, bo wszyscy mieli kaptury naciągnięte na twarze. – Szukamy twojej przyjaciółki. I jej chłopaka. Venatora.

- Mai…? – domyślił się Rocky i od razu pożałował, że powiedział to na głos. Na twarzy mężczyzny pojawił się drwiący uśmiech. Nie było tego po nim widać, ale chłopak to czuł.

- Tak. I ty jesteś świetną przynętą.

Rocky chciał powiedzieć, że nie ma pojęcia, o czym oni mówią, ale poczuł ostre ukłucie w skroni, a przed oczami zaczęły krążyć czarne plamy. Złapał się za głowę i upadł na ziemię. Zobaczył już tylko jednego czarnych mężczyzn, pochylonego nad nim, zanim coś potwornie zimnego rozlało się po całym jego organizmie i odebrało świadomość.





Rozdział krótki, pisany przy nałogowym słuchaniu piosenek... Mam bardzo mało czasu, przepraszam, że częściej niczego nie wrzucam :/

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 8 "Gdy odchodzą przyjaciele"



 And in one moment just ... I do not feel anything


- Rocky, czekaj! – Maia dogoniła go przy wyjściu z bloku.

Ku jej zdziwieniu chłopak posłusznie się zatrzymał. Zakładała bardziej, że zignoruje ja i pójdzie dalej. Teraz po prostu stał, odwrócony do niej tyłem, z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni.

- Rocky, z Royem nic mnie nie łączy. I nie spałam z nim, tylko… zatrzymałam się na noc – wyjaśniła szybko, dopiero potem zdając sobie sprawę z tego, że nawet to nie zabrzmiało dobrze.

Rocky powoli odwrócił się w jej stronę. Maia oczekiwała, że będzie na nią wściekły, że tak po prostu uciekła, zostawiając mu tylko jakiś żałosny liścik, ale na jego twarzy nie było złości. Tylko smutek. Patrzył na nią brązowymi, prawie czarnymi oczami, jakby widział oddalający się skarb. Który traci bezpowrotnie.

- Powiedz mi tylko jedno. – Jego głos był ostry i rozkazujący. – Czy kiedy cię pocałowałem, odrzuciłaś to przez niego? – Wskazał palcem w górę. Maia domyśliła się, że chodzi o Roya. Nie mogła go okłamać

- Tak – wykrztusiła z trudem. Dobrze pamiętała tamte brylantowe oczy w swojej wyobraźni i wytłumaczenie, że nie jest w zupełności szczera.

- Więc nie mamy o czym rozmawiać – odparł i wyszedł na dwór, na lejący się z nieba deszcz.

- Czekaj! Czekaj! – Maia pobiegła za nim. Nie mogła tak po prostu pozwolić mu odejść, bo Rocky był jej najlepszym przyjacielem. To się nie zmieniło. – Daj mi to wyjaśnić, proszę! – Zagrodziła mu drogę. – Chciałam tego, jak już ci mówiłam. Chciałam z tobą być. Czujemy coś do siebie odkąd się poznaliśmy, ale stwierdziłam, że z mojej strony to nie jest do końca uczciwe. Sama nie wiem czego chcę, więc nie miałam zamiaru cię ranić.

Chłopak milczał, wpatrzony w swoje buty, więc Maia kontynuowała:

- Z Royem nic mnie nie łączy.

Oprócz tego, że oboje jesteśmy jakimiś skrzydlatymi potworami – odezwało się w jej myślach, ale szybko odpędziła ten głos.

- Wiesz co? – podniósł na nią wzrok – Nie obchodzi mnie to. Nawet, gdyby coś między wami było, to i tak byś skłamała. Co nie zmienia faktu, że zamiast mi to wyjaśnić poszłaś do niego. I to mnie właśnie zraniło, a nie świadomość, że odrzuciłaś to, co do ciebie czuję.

Wyminął ją i odszedł. Po prostu. Zostawił ją samą na chodniku, zmokniętą od ulewnego deszczu i zapłakaną. Ciężko było usłyszeć tą prawdę prosto w twarz, lepiej przez całe życie uciekać i dać sobie spokój z problemami, ale tym razem tak się nie dało. Chociaż to z pewnością najłatwiejsze rozwiązanie.

Nie miała teraz dokąd iść. Każde miejsce wydawało się niewłaściwe. Własny dom – za pusty. Mieszkanie Roya było jak zdrada Rockyego, ale do niego nie mogła pójść. A na ulicy nie czuła się bezpieczna po wczorajszym napadzie i po tym wszystkim, czego się dowiedziała.

Obejrzała się kilka razy, a w jej głowie formował się jakiś niejasny plan. Teraz najbezpieczniejszym miejscem wydawał się dom Roya. Czuła się paskudnie, wracając tam, ale nie miała innego wyjścia. Zresztą cała była przemoknięta, a zaschnięta plamka krwi spływała po jej bluzce, jeszcze bardziej ją brudząc.

Kiedy weszła do mieszkania, zastała Roya siedzącego na kanapie przed telewizorem.

- Już wyjaśniłaś wszystko ze swoim chłopakiem? – zapytał, zmieniając kanał.

- A jak sądzisz? – warknęła, siadając obok niego. Nic innego nie miała do roboty.

- Sadzę, że nie wyjaśniłaś niczego, bo jesteś wściekła no i wróciłaś tutaj, zamiast… no wiesz, przytulić go, pocałować w policzek, wziąć się za ręce i odejść jak za „księciem na białym koniu”. – Wykonał jakiś nieokreślony ruch rękami.

Maia spojrzała na niego skrzywiona.

- Czy… ty w ogóle znasz pojęcie związku? A tak na marginesie: ja i Rocky nie jesteśmy razem!

- Ha! Żyję dwieście dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie miałem dziewczyny – parsknął, siłując się z przyciskiem pilota.

- Przepraszam: co?! Ile żyjesz? – krzyknęła Maia, wstając jak poparzona z kanapy. Najpierw myślała, że po prostu się przejęzyczył i chciał powiedzieć „dwadzieścia lat”, bo na takiego właśnie wyglądał, ale po nim spodziewała się już naprawdę wszystkiego.

- Mam dwieście dwadzieścia lat – powtórzył znużonym tonem.

- Ale przecież to niemożliwe!

- Niemożliwe u ludzi – to prawda. Ale my jesteśmy pół-ludźmi-pół-aniołami – wzruszył niedbale ramionami.

- Nie wierzę… - szepnęła do siebie pod nosem.

- To nie wierz – odparował. – Zobaczymy, co powiesz, kiedy po stu latach będziesz wyglądała identycznie, jak teraz. Dorastanie kończy się w wieku dwudziestu lat. Później nie zmieniasz się w ogóle: nie rośniesz, nie malejesz, nie grubniesz, nie chudniesz…

- Naprawdę zostanę taka… cały czas? – Maia nie była z tego zadowolona. Wszyscy byli o głowę od niej więksi, a ona chyba po rodzicach odziedziczyła niski wzrost, więc miała nadzieję, że z wiekiem jeszcze urośnie.

- Tak, zostaniesz dokładnie taka sama – odburknął, ale myślami błądził gdzieś daleko. Maia widziała to w jego oczach, kiedy wpatrywał się w telewizor. Właśnie nadawali wiadomości. Gruba reporterka , z twarzą pokrytą piegami, relacjonowała zabójstwo jakiegoś chłopaka. Takie rzeczy zdarzały się w Nowym Yorku prawie codziennie, jednak teraz Rocky zwrócił na to szczególną uwagę.

- Tavloni… to ich robota – mamrotał pod nosem.

Reporterka zniknęła z ekranu, a kamera uchwyciła policjantów, chodzących tam i z powrotem dookoła leżącego w trawie ciała. Było to w parku North Meadow. Z głośników odzywały się syreny policyjne i przytłumiony nimi głos reporterki: „Z najnowszych danych wynika, że ofiarą zbrodni jest dwudziestoletni Marcus Phatervan. Siniaki i ślady walki wskazują na…

- Co?! Czy ona powiedziała Marcus P… Niemożliwe! Nie! – wrzasnęła Maia, wytrącając Royowi pilot z ręki. Pogłośniła dźwięk, ale ten temat już się skończył i naszedł kolejny: „Czy warto się opalać”, czego ona nie była ciekawa.

- Jakiś tam Marcus – Roy wzruszył ramionami. – Nie znam.

- Ale ja znam – wymamrotała. Marcus był jej przyjacielem i bratem bliźniakiem Cody. Znała go prawie tak długo jak Rockyego. No a Cody była jej przyjaciółką. Jak ona teraz musiała się czuć…

Maia wygrzebała w torebce komórkę i wybrała jej numer. Włączyła się poczta głosowa.

- No jasna cholera! Nie odbiera! – Rzuciła telefon za siebie. Skuliła się na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała, tylko musiała trochę się uspokoić.

- Chcesz tam jechać? – zapytał Roy, obejmując ją po przyjacielsku ramieniem. Jakkolwiek ten gest wydał jej się trochę dziwny, nie miała siły zaprzeczać. Na pewno nie mógł to być przypadek, że właśnie teraz zamordowano Marcusa. Właśnie teraz, kiedy ona musiała zacząć wierzyć w to, kim jest.

Przytaknęła niewyraźnie i dała się zaprowadzić Royowi do czarnego BMW, które stało w garażu obok jego domu.

- Na pewno chcesz jechać? – obrzucił ją badawczym i trochę zmartwionym spojrzeniem.

- Tak. Jedź już.






Przepraszam że tak długo, ale ostatnio nie idzie mi pisanie :( Nie wiem co się dzieje, ale puki co macie kolejny rozdział :D

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 7 "Pewnego dnia zrozumiem, dlaczego tu jestem"



You fascinated me cloaked in shadows and secrecy 
The beauty of a broken angel


Promienie porannego słońca obudziły Maię. Zmusiła się do podniesienia powiek. Duży zegar na ścianie wskazywał… południe! Przespała naprawdę długo. Zaraz po kilku oddechach poczuła woń czegoś jeszcze, jakby… naleśników? Podniosła się z kanapy. Ledwo pamiętała, jak się wczoraj na nią dostała.

Roy stał przy płycie kuchennej i podrzucał na patelni cienki, pachnący placek. Maia nie chciała dawać mu na razie o sobie znać. Obserwowała jego ruchy i uśmiech, którego jeszcze nie miała okazji zobaczyć na bladej, smukłej twarzy. Miał naprawdę niesamowity kolor oczu. Niebieski, ale bez żadnych szarych, czy innych odcieni. Były czyste, jakby całe życie chodził z głową podniesioną do góry i patrzył w niebo, dlatego ten kolor tak się w nich odbił. Maia pomyślała, że brakowało tylko skrzydeł i uznałaby go za zjawę anioła. Był ubrany w czarną koszulę i spodnie, z ciemnymi blond włosami rozlanymi po twarzy. Tym czasem ona miała na białej bluzce plamę krwi. Jego krwi, którą pobrudziła się, kiedy wczoraj…

Nagle jasno przypomniała sobie wczorajsze wydarzenia i rzuciła wzrokiem na ścianę, na której już dzisiaj niczego nie było. Żadnego portalu. Żadnych drzwi. Ani noży.

- O, wstałaś już. – Na dźwięk głosu Roya, aż podskoczyła. Nie wiedziała, że ją zauważył.

- Czemu wcześniej mnie nie obudziłeś? Jest południe – wyskoczyła z pretensjami. Dopiero, kiedy te słowa już padły, uświadomiła sobie, że powinna najpierw się przywitać.

- Nie chciałem cię budzić. Mocno spałaś, a ja w tym czasie przygotowałem śniadanie. Albo obiad… cokolwiek to jest o tej godzinie. – Teatralnie podrzucił naleśnik.

Maia wstała z kanapy, odgarnęła z oczu poplątane blond włosy, uznając, że najwyższy czas wybrać się do fryzjera, i podeszła do niego, kiedy układał na dwóch talerzach posiłek.

- Mówiłeś, że Venatorzy nie potrzebują jedzenia – przypomniała wczorajszą rozmowę.

- Nie potrzebują, ale mogą jeść. A ty jeszcze powinnaś, zanim Lucciola przystosuje się do twojego organizmu. – Podał jej talerz z naleśnikiem, złożonym w trójkąt, ozdobionym jagodami, śmietaną i paseczkami rozpuszczonej czekolady. – Nie wiem, czy lubisz naleśniki.

- Uwielbiam – mruknęła, wciągając zapach dania.

Roy zaprosił ją gestem do małego stołu, mieszczącego się pośrodku kuchni, niosąc również swój talerz.

- A mówiłeś, że nie jadłeś niczego od kilku lat – wybełkotała Maia, z pełnymi ustami.

- Cóż, może najwyższy czas w końcu coś przegryźć – odparł, wzruszając ramionami.

Naleśniki zniknęły z talerzy pięć razy szybciej, niż się na nich pojawiły. Maia była potwornie głodna, a Roy chyba po prostu zapomniał, jakie one mogą być dobre.

- Miałeś mi wczoraj odpowiedzieć na pytanie – przypomniała, ocierając twarz, brudną od polewy jagodowej.

- No, słucham.

- Kto mnie wczoraj zaatakował. Zgaduję, że to nie był zwyczajny uliczny rabuś, który chce wyciągnąć ode mnie portfel, prawda?

- Nie, to był ktoś inny. – Roy westchnął ciężko – Tavloni to zabójcy. Zanim cię poznałem w tym autobusie, zauważyłem, że na Ziemi pojawia się ich coraz więcej. Trochę mnie to nawet zdziwiło. Oni cię wyczuwają.

- Jakim cudem? Przecież pachnę tak samo, a żaden człowiek nie ma zmysłu, dzięki któremu może wyczuć drugą osobę. Nawet z odległości metra.

- Bo Tavloni to nie ludzie, tylko hybrydy wilka i człowieka. A ty pachniesz normalnie – to racja. Nie chodzi o zapach skóry, tylko o to, że jesteś Venatorem. Pojawia się w dwudzieste urodziny, z czego wnioskuję, że niedawno je miałaś.

- Tydzień temu – przytaknęła. – A czy hybrydy wilków i ludzi to nie wilkołaki? No wiesz, tak się ich zazwyczaj przedstawia. – Przypomniała sobie kreskówki i kolorowe komiksy, które często oglądała, kiedy była mała.

- Głupie ludzkie bajeczki – zaśmiał się sarkastycznie. – Wilkołaki to po prostu zwierzęta – wilki, które mają w sobie ludzki gen, dlatego potrafią zmieniać postać. Tavloni mają wyostrzony słuch, węch i wzrok. Są bardzo szybcy, a niektórzy z nich mają skrzydła.

- Takie jak ty? – zapytała, gryząc się z myślami, które kazały jej powiedzieć: Takie, jak MY. Bo zdawała sobie sprawę, że przynajmniej po części jest podobna do Roya.

- Same skrzydła wyglądają inaczej, ale są tych samych rozmiarów i równej szybkości.

Kiedy mówił, zadzwonił dzwonek do drzwi. Roy wstał tak szybko, że Maia nawet nie nadążała za nim wzrokiem. Podszedł do szafki, wyjął z niej długi sztylet, o zakrzywionym ostrzu i podszedł do drzwi.

- Schowaj się – syknął do dziewczyny, która posłusznie dała nura za oparcie kanapy. Słyszała, jak powoli naciska na klamkę, a potem z trzaskiem otwiera drzwi. Zacisnęła oczy, czekając niecierpliwie na dalszy przebieg wydarzeń.

- Cześć, szukam mojej przyjaciółki, Mai. Jest tu może? – usłyszała znajomy głos. Tak bardzo znajomy, że samo słuchanie jego wydawało się bolesne.

Rocky!

- Zależy, kto pyta – odparł zadziornie Roy, ale Maia nie mogła wiecznie się ukrywać. Wyskoczyła zza kanapy. Wtedy jej spojrzenie i Rockyego się skrzyżowały. Na twarzy chłopaka malowało się najpierw zaskoczenie, potem żal, a na końcu wydał się jej obojętny i niepokojąco obcy.

- Jak mnie tu znalazłeś? – wykrztusiła, z gardłem ściśniętym od rozbieganych emocji, jak dziecko, przyłapane na podjadaniu czekolady przed snem.

- To wy się znacie? – wtrącił Roy, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.

- GPS w komórce – odpowiedział niedbale Rocky, wskazując na swój telefon. – Martwiłem się o ciebie, całą noc spędziłaś poza domem. – Rzucił blondynowi niezadowolone spojrzenie. – Ale widzę, że niepotrzebnie cię szukałem. Nie chciałem przerywać romantycznego nastroju.

Usta Roya uniosły się w złośliwym uśmieszku, a Maia dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wygląda najlepiej, jak przystało na taką sytuację.

- Niepotrzebnie się starałaś, mogłaś po prostu powiedzieć, że masz kogoś innego i nie robić sobie problemu z tym całowaniem – dorzucił na koniec.

- Moment! To wy jesteście parą? – odezwał się Roy, chyba w najmniej odpowiednim momencie.

- O, przepraszam, gdybym wiedział, że ona ma chłopaka, to dałbym sobie z nią spokój – wskazał oskarżycielsko na Maię, która stała jak słup soli i nie umiała się odezwać, ani poruszyć. Ton Rockyego był chłodny, nieprzyjemnie obojętny.

- Nie jestem jej chłopakiem – starał się sprostować.

- Kochankiem, narzeczonym, kimkolwiek! – krzyknął na koniec, obrócił się na pięcie i zbiegł po schodach. Nawet nie popatrzył na Maię, nie dał jej szansy niczego wytłumaczyć.

- Dramat – wymruczał pod nosem Roy, gapiąc się na pustą klatkę schodową. – Chyba powinnaś za nim iść – otwarł na oścież drzwi, kiedy Maia wypadła jak petarda z mieszkania.






Kolejny rozdział :D Starałam się wykorzystać wasze uwagi, ale piszę na szybko, bo szkoła, mało czasu i w ogóle... :/ Fajnie by było, jakbyście polecili mojego bloga osobom, które lubią czytać :D Może im się spodoba?
Pozdrawiam wszystkich, którzy to przeczytali :*

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 6 "...Jesteś aniołem"


And if I was falling into the abyss? 
You jump for me, if it will save me?



Roy pomógł Mai wstać z podłogi. Wyglądał dalej jak chodząca plama krwi, z porozrywaną koszulą i potarganymi włosami, ale po ranach nie zostało śladu.

- Widziałam cię wtedy… miałeś skrzydła – wykrztusiła, nie wierząc do końca w to, co mówi.

- Tak, ty też je masz – odpowiedział spokojnie, jakby od zawsze słyszał takie zwroty. Odwrócił ją do siebie tyłem i trochę zsunął bluzkę z jej pleców. Nakreślił palcem obwody starych blizn. – Tu są skrzydła. Naucz się tylko, jak je rozkładać. Patrz.

Maia odwróciła się z powrotem twarzą do niego, kiedy on oddalił się na kilka kroków i stanął wyprostowany. Nabrał głębokiego oddechu i ponad jego głową coś zatrzepotało. Coś białego, pierzastego i ogromnego. Skrzydła wyglądały jak u anioła na obrazach, kiedy je złożył, ich końce sięgały prawie do ziemi.

Dziewczyna przyglądała mu się w osłupieniu. Nie wierzyła własnym oczom, a co dopiero temu, że ona też jest pół ptakiem. Lub aniołem. Czymkolwiek on był.

- Dlaczego… jak to się stało, że… - nie umiała wykrztusić więcej.

- Jesteś Venatorką. Rodzajem strażnika ludzi.

- No a… ty? Ty też jesteś, prawda?

Roy spuścił głowę. Jego wyraz twarzy zmienił się.

- Jestem, ale… zostałem usunięty z naszej społeczności – wyznał mamrocząc.

- Jak to: zostałeś usunięty ze społeczności? Chcesz mi powiedzieć, że takich ludzi jest więcej? Że ty już do nich nie należysz? – Maia prawie zakrztusiła się śliną, kiedy to mówiła.

- Tak, ale na ogół nie chodzą po ulicach – mruknął poirytowany, że dziewczyna tak drąży tę sprawę. – Ja jestem trochę inny, ale ty nie. Ty po prostu nie wiedziałaś o sobie. Musisz się do nich dostać, do akademii, tam szkolą się tacy, jak ty.

- Ale ja nie chcę! – krzyknęła przerażona myślą, że wokół nie mogło by być więcej takich istot, które jednocześnie ją fascynowały i budziły strach. – Ja mam dom, rodziców, przyjaciół! – Przypomniał jej się Rocky… i ich „przyjaźń”.

Uznała, że dowiedziała się za dużo. Została mimowolnie wplątana w jakiś inny świat, w którym nie chciała być. Zwróciła się w stronę wyjścia, chociaż śnieżnobiałe skrzydła dalej przyciągały jej widok i budziły ogromną fascynację.

- Poczekaj! Nigdzie nie pójdziesz, a już na pewno nie przez następny miesiąc – zatrzymał ją. Podszedł do jednej ze swoich ścian, która była cała pusta. Bez obrazów, szaf, czy luster. Wyciągnął zza paska sztylet – wtedy Maia zaczęła się zastanawiać ile jeszcze broni i ostrych narzędzi jest w tym domu – i przytknął jego czubek do ściany. Najpierw wydawało się, że od ostrza rozchodzą się podłużne cienie, później zaczęły układać się w kształt koła i wyostrzyły się. Znak był identyczny, jak blizny Mai i Roya, tylko w kilkunastokrotnym powiększeniu. Roy otworzył go, jak drzwi. W środku było jasno, jakby ktoś zapalił miliony świateł.

Maia nie potrafiła odciągnąć wzroku od białego blasku. Czuła, że światło ją przyciąga. Zrobiła kilka kroków w jego stronę i… nagle ocknęła się z cudownej hipnozy, kiedy Roy złapał ją za nadgarstek. Miała wtedy ochotę na niego krzyknąć.

- Teraz drzwi są zamknięte, nie możesz wejść, bo zostaniesz tam na zawsze. Otwierają się w każdy pierwszy dzień nowej pory roku – powiedział z takim spokojem, jakby mówił o tym, że jutro będzie padać deszcz.

- Jakie drzwi?

- Drzwi Venatorów. Tędy przechodzisz do… jakby to powiedzieć – innego świata. Do swojego świata, z którego przyszłaś. Skoro nie wiedziałaś nic o tym, kim jesteś, ani nie miałaś Luccioli, pewnie twój pobyt na Ziemi był z góry zaplanowany.

Maia próbowała słuchać go uważnie, ale wszystko ją rozpraszało. Słyszała każdy, nawet najcichszy dźwięk: delikatne poruszanie się białych skrzydeł Roya, jego urywany oddech, szum ulicy, psa sąsiadów szczekającego za ścianą… W jednej chwili zemdliło ją i odwróciła się w ostatnim momencie, żeby nie zwymiotować Royowi na buty.

- Przepraszam – wydukała, kuląc się na podłodze. Robiło jej się słabo, a głowa i brzuch bolały od ciągłych mdłości.

- Nic się nie stało, to normalne.

- Co jest normalne? – warknęła wściekła na siebie samą. – Że ciągle rzygam?

- Tak, twój organizm przyzwyczaja się do Luccioli. Jeśli nie miałaś jej od urodzenia, minie trochę czasu zanim wszystko się poukłada. – Mówił ciepłym tonem, siedząc obok niej na ziemi. Schował skrzydła.

- Długo jeszcze? Mam wrażenie, że nie potrzebuję jedzenia, a ciągle wymiotuję.

Roy parsknął, siląc się na uśmiech.

- Nie jadłem chyba od dziesięciu lat.

- Że… co?! – Maia spojrzała na niego jak na wariata. Nikt nie wytrzymałby tyle bez jedzenia.

- Venatorzy nie potrzebują jedzenia. To znaczy… możesz jeść, ale ogólnie tego nie potrzebujesz. Może chcesz się położyć? Pierwsze dni po otrzymaniu Luccioli bywają ciężkie. Pewnie jesteś zmęczona.

Pokiwała nieznacznie głową. Źle spała w nocy, ciągle wszystko ją bolało, odpoczynek był najlepszym pomysłem, na jaki dzisiaj wpadła.

- Chętnie, ale pójdę do domu. Rodzice pewnie będą zastanawiać się, gdzie jestem.

- Nie pójdziesz. Wyglądasz jak chodzące zwłoki, zresztą z tego, co wiem, twoi rodzice są na wyjeździe służbowym.

- Skąd o tym wiesz? – Mai rozjaśniło się w głowie. – Śledziłeś mnie? Ty świnio! – wrzasnęła, podnosząc się z podłogi. Kiedy dostała się do pozycji pionowej, zakręciło jej się w głowie i gdyby nie Roy, który złapał ją, zanim upadła, uderzenie mogłoby się źle skończyć.

- Gdybym cię nie śledził, już byś nie żyła. Zabiłby cię tamten facet – odburknął, biorąc ją na ręce. Dziewczyna z powrotem poczuła, że opuszczają ją siły, więc nie zaprotestowała.

- Kim w ogóle był ten człowiek?

- Jutro ci powiem. Śpij teraz. – Położył ją delikatnie na kanapie, zgasił światło w pokoju i, ku jej zaskoczeniu, pocałował ją w czoło. Maia natychmiast zasnęła, nie zdążyła nawet mu podziękować za uratowanie życia.





Bardzo się cieszę z każdego komentarza, zwłaszcza z takich, w których piszecie, co mogłabym poprawić, żeby lepiej wam się czytało, więc zostawiajcie takie :D Obiecuję, że wezmę każdą waszą opinię pod uwagę ;)