niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 14 "Ostatnia możliwość"



...and I'll be an angel



Maia przez dłuższy czas usilnie próbowała sprawić że jej skrzydła się pojawią. Roy w tym czasie siedział oparty o mur i stukał palcami w telefon. Czasami spoglądał na nią, żeby zobaczyć wyniki jej starania, ale za każdym razem było to jedno wielkie nic.

- Ech… rozpraszasz mnie – warknęła Maia poirytowana tym, że nadal jej się nie udało.

- Słuchaj, musisz to zrobić. Grozi ci duże niebezpieczeństwo, na skrzydłach jesteś sto razy szybsza, a ja nie zawsze będę… mógł cię chronić – westchnął. Podniósł się z ziemi, odłożył telefon na stertę desek, które zapewne spadły z dachu. – Możemy spróbować jeszcze innym sposobem. Pytanie tylko: czy chcesz?

Maia była na tyle zdesperowana, że bez wahania odpowiedziała:

- Chcę!

Roy uśmiechnął się, tym swoim uśmiechem, który wyglądał pięknie tylko na jego twarzy, zbliżył się do Mai, złapał ją za ramiona i przycisnął do ściany. Dziewczyna natychmiast poczuła szybkie bicie serca. Musiała powstrzymywać swoje oczy, żeby nie błądziły w kierunku jego mięśni na brzuchu, które z każdym oddechem zmieniały wygląd. A przynajmniej tak jej się wydawało. Musiała przestać myśleć o tym że Roy jest nie tylko bardzo przystojny z wyglądu ale i idealnie zbudowany. I że są teraz tak blisko siebie…

„Dość! Maia, dość!” – upomniała samą siebie w myślach i powróciła do zdrowych zmysłów. – Co ty wyprawiasz? – powiedziała, tym razem na głos.

- Pomagam ci. – Jego oczy nabrały blasku – Ale pamiętaj, że sama się zgodziłaś. – Przesunął rękami od jej ramion do dłoni, przytknął je do ściany, na wysokości głowy dziewczyny. Przycisnął ją swoim ciałem do ściany. Pocałował ją delikatnie w policzek, usta przeniósł na jej szyję, obojczyk.

Maja na początku poczuła strach. Później jednak skupiła się bardziej na samym uczuciu, które w jej organizmie wywołało ogromny szok, choć było dość… przyjemne. Dopiero po chwili, kiedy Roy odchylił jej ramiączko z koszulki, ocknęła się i przywołała bardziej trzeźwe myśli. Przecież nie znała go, prawie w ogóle. To, że wydawał się godny zaufania, to mogły być tylko pozory. Nie powinna czuć się bezpieczna w jego towarzystwie. Mógł przecież zrobić jej coś złego!

- R-Roy… przestań – wymamrotała, gardłem ściśniętym z nerwów.

- Sama się przecież zgodziłaś – wyszeptał jej ciepło do ucha.

Maia poważnie zaczęła się bać. Próbowała odepchnąć go od siebie, ale on ścisnął jej nadgarstki, tak mocno, że pisnęła z bólu. Bardziej przycisnął ją do ściany. Nie umiała złapać oddechu.

- Roy, przestań! – krzyknęła z przerażeniem. Myślała że może czuć się przy nim bezpiecznie, a on okazuje się zwykłym zboczeńcem. Co prawda w takim wielkim mieście było ich pełno ale Maia nie myślała, że kiedyś się na jakiegoś natknie.

- Tylko nie mów, że nie chcesz.

Gdyby Maia zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać mogłaby dojść do jakichś głupich wniosków, ale była zbyt przestraszona, żeby móc spokojnie pomyśleć.

- Nie musisz być taka uparta – mruknął, szukając ustami jej ust.

Strach Mai nagle zmienił się w złość. Była wściekła na samą siebie że tak łatwo dała się oszukać, a jeszcze bardziej na niego, że chciał ją wykorzystać. Jak zawsze, przy takich emocjach poczuła się silniejsza. Zacisnęła dłonie w pięści i z całej siły popchnęła Roya. Chłopak przesunął się i lekko zachwiał, ale na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, od którego Mai zrobiło się niedobrze.

- Dość tego! – krzyknęła, wyrwała jedną rękę z jego uścisku i uderzyła go w brzuch. Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale z jej pięści prysnęły iskry. Roy zwinął się na ziemi i zakaszlał krwią. Lucciola na jego ramieniu zaświeciła, co jednak nie przyniosło natychmiastowego ukojenia bólu.

- Ty… ty chory psychopato! Zboczeńcu! – wydusiła przez zaciśnięte gardło.

Chłopak podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się, jednak nie złośliwie. W jego uśmiechu było widać wygraną.

- Udało się – powiedział i stracił przytomność.

Maia poczuła na plecach coś dziwnego. Jakby miała tam dodatkową parę rąk. Ale kiedy odwróciła głowę… to nie były ręce. Od łopatek rozciągały się nad jej głową, aż do ziemi, ogromne skrzydła. Były pokryte śnieżnobiałymi piórami. Mogła nimi poruszać, na początku delikatnie je rozprostowała, później machnęła nimi w dół. Kurz, który był na podłodze, wzbił się w powietrze i utworzył chmurę wokół niej. Z trudem powstrzymała się od krzyku.

Wtedy drzwi pokoju obok otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Alex. Rzucił spojrzenie najpierw na nią, potem na leżącego na podłodze przyjaciela.

- Roy! Żyjesz? – Uklęknął obok leżącego chłopaka i potrząsnął jego ramieniem. – Co ty mu zrobiłaś, wariatko? – warknął na Maię.

- Ja… nic nie zrobiłam. M-Mam skrzydła. Popatrz, mam skrzydła – wyjąkała, przerażona tym faktem.

- Tak, świetnie, aniołku, ale Roy jest nieprzytomny – rzucił poirytowany.

Dopiero teraz Maia zwróciła na niego uwagę. Co ona zrobiła?

- Ej, stary, obudź się! – Alex uderzył go kilka razy w policzek.

Chłopak powoli otworzył oczy.

- Ty baranie… chciałeś mnie zgwałcić! – krzyknęła mu w twarz. Nie była już taka przestraszona, teraz czuła, że ma nad nim władzę.

- Nie… - burknął i podniósł się na łokciach z ziemi. Na brodę spłynęła z jego ust stróżka krwi. Lucciola nadal żarzyła się na jego ramieniu, ale widać było, że czuje się już dobrze. – Nie chciałem nic ci zrobić, tylko symulowałem. Pamiętasz, mówiłem ci, że moc nowego Venatora uaktywnia się podczas wyzwalania emocji, na przykład strachu, nerwów, szczęścia. I udało się.

- Ty… ty… kretynie! Skończony idioto! Wystraszyłeś mnie jak cholera! – warknęła, powstrzymując się od uderzenia go w twarz. Ale nie chciała znowu zrobić mu krzywdy.

- O to mi chodziło. – Z jego pleców wyrosły skrzydła. – Chodź, nauczę cię, jak się wznieść w powietrze.

- Zgaduję: zrzucisz mnie z okna, żebym „pod wpływem emocji” stała się jak super bohaterka? – powiedziała z irytacją.

- Mniej więcej – pstryknął palcami i uśmiechnął się.

- Chwila! Idę z wami – wtrącił się Alex. Po chwili skurczył się do postaci czarnego wilka.






Sposób dziwny, ale skuteczny - typowa sytuacja z mojego życia :P Oczywiście nigdy nie chodziło o to, co w opowiadaniu, ale nie raz najdziwniejszy sposób okazuje się skuteczny :D

czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozdział 13 "Pozory mylą"



 Where should I find you
 if you disappear



Na obrzeżach Nowego Yorku było dużo opuszczonych dzielnic i poniszczonych budynków. Rocky podejrzewał, że znajduje się właśnie w jednym z nich. Chyba dobę nic nie jadł, ani nie spał. Nie był w stanie zmrużyć oka, a nadgarstki miał już całe pokaleczone od szarpania się z kajdanami.

Chcą mnie zagłodzić? Albo zabić w jakiś inny sposób? – myślał ze smutkiem. Nie bał się śmierci, ale przed tym chciał jeszcze załatwić całe mnóstwo spraw. Chciał zobaczyć się z rodziną, z którą nie utrzymywał kontaktu od trzech lat, wybaczyć ojcu za jego problemy z alkoholem i nieudane dzieciństwo, chciał znaleźć Maię i przeprosić za wszystko. W głębi duszy on również oczekiwał od niej przeprosin. Ale mógł już nie mieć na to czasu. Padł ofiarą jakiejś sekty? Gangu ulicznego? Bardziej zakładał to pierwsze, bo na własne oczy widział kobietę-demona… która z wyglądu – o dziwo – nawet mu się spodobała. Ale to była kompletna niedorzeczność. Po pewnym czasie uznał, że zaczyna bredzić.

Drzwi otworzyły się po raz pierwszy od kilkunastu godzin. Rocky głośno zaczerpnął chłodniejszego powietrza. W smudze światła pojawiła się Garrie. Wyglądała inaczej, tym razem miała na sobie czerwoną, cekinową sukienkę do połowy uda, bez ramiączek, a na ramionach czarną pelerynę, która ciągnęła się za nią jeszcze z metr po podłodze. Wysokie obcasy stukały po posadzce, a czerwone oczy wodziły badawczo po pomieszczeniu i po Rockim, który osłupiał na jej widok. Dziewczyna była śliczna – jak uznał – ale postanowił nie tracić głowy dla kogoś, kto wsadził go do więzienia.

- Ojciec kazał sprawdzić jak się czujesz – powiedziała ostrym tonem, kiedy drzwi się za nią zamknęły, a w pomieszczeniu z powrotem zapanowała ciemność. Rocky słyszał jej kroki dookoła, ale nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje.

- A jak mam się czuć…?! – warknął, kiedy już odzyskał panowanie nad swoimi myślami.

- Normalnie – odburknęła obojętnie. Teraz nie wydawała się taka władcza i zarozumiała, jak za pierwszym razem.

- Czułabyś się normalnie, gdybyś była zamknięta w takiej ciemności? Ja nawet nie wiem czy jest dzień, czy noc!

- Noc. Ja… czułabym się normalnie. Zawsze jest tu tak ciemno, w całym pałacu.

Rockyemu przez jeden niedorzeczny moment wydawało się, że głos Garrie się załamał. Nagle zrobiło mu się jej żal…

- Czy ty… czy kiedykolwiek wyszłaś z tego budynku?

Stukanie obcasów nagle ucichło. Rocky słyszał blisko ucha jej urywany oddech. Oczy, które już zdążyły przyzwyczaić się do mroku, widziały jej sylwetkę, delikatnie odznaczającą się na tle ciemnych ścian. W mroku zabłysło małe światełko, najpierw okropnie oślepiające, potem zmieniło się w mały płomyk na końcu papierosa. Garrie włożyła go sobie do ust i wypuściła powoli strużkę dymu. Mocny makijaż ściekł jedną smużką na blady policzek, razem ze łzą, którą ukryła. Teraz z jej miny nie dało się niczego wyczytać.

- Palisz? – zapytał Rocky, próbując ignorować dziwne uczucie w żołądku, które podpowiadało mu, że nic nie jest takie, jak na początku mu się wydawało. Szczególnie jeśli chodzi o nią…

- A ty nie? – odburknęła złośliwie.

- Właściwie to… też palę – wzruszył ramionami, a w zasadzie tak myślał, bo ręce miał całe zdrętwiałe od łańcucha. Garrie uśmiechnęła się krzywo i wcisnęła mu koniec swojego papierosa do ust. Rocky pociągnął dymu do płuc. Aż zakręciło mu się od tego w głowie, ale tytoń uciszył burczenie w brzuchu. Na koniec wypluł niedopałek, a ten od razu zgasł na marmurowej posadzce. Znowu zrobiło się zupełnie ciemno.

- Tak naprawdę nigdy jeszcze nie opuściłam pałacu – odezwała się Garrie.

- Nigdy? Czyli… nie wyszłaś na słońce… i światło?

- Jestem księżniczką Tavlonów. Światło mnie pali, a ojciec twierdzi, że słońce jest złym wybrykiem natury.

- Widziałaś kiedykolwiek świat? No wiesz…

- Nie. Nie ma tu żadnych okien. – Wyciągnęła zza spódniczki smartfon. W pomieszczeniu rozbłysło białe światło ekranu, a na twarzy Garrie pojawił się uśmiech. – Chcę mieć kota – odparowała, wyciągając w jego stronę rękę z komórką i załączonym obrazkiem czarnego kotka.

- Kota? – parsknął z niedowierzaniem. – Nigdy nie wychodziłaś, nie widziałaś świata w jakim żyjesz, a ty chcesz coś tak banalnego jak kota?

- Co w tym złego? Podoba mi się ta słodka kuleczka.

Na chwilę zapadła głęboka cisza. Rocky nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Sam miał trzy koty, ale nie umiał kontynuować tego tematu. Coś nie dawało mu spokoju.

- Nie jesteś taka, jak się na początku wydawałaś…

Oczy Garrie zabłysły.

 - Słucham?

- Nie jesteś zła. Nie wyglądasz na taką.

- Wal się! Nic nie wiesz – warknęła. Wstała, zarzuciła sobie koniec peleryny na ramię, uderzając jej końcem w nos Rockyego. – Wszyscy oczekują ode mnie że będę jak mój ojciec. Wszyscy tego chcą, ale ja… ja… - zawahała się. Rocky słyszał jak łamie jej się głos. – Pójdę już.

Błyskawicznie otworzyła drzwi, wyszła i zamknęła je z powrotem, tak, że Rocky oślepiony światłem nie widział kiedy zniknęła.

Był nią naprawdę urzeczony. Dziewczyna była śliczna i w ciekawy sposób postrzegała świat. Wpierw bał się jej, wydawała się zimna, obca, ale po kilku spotkaniach nabrała bardziej ludzkiego charakteru.

Co nie zmieniało faktu, że był uwięziony i głodzony. A ona była zapewne jedną z tych ludzi, którzy mu to zrobili. Codziennie – chociaż stracił poczucie czy jest noc czy dzień – słuchał wycia wiatru w jakiejś szczelinie. To dawało mu nadzieję że da się stąd jakoś wyjść.






Osobiście lubię postać Rockyego :D Chciałabym żebyście też go ocenili. A co myślicie o Garrie? Przy okazji myślę o założeniu nowego bloga. Nie będzie to blog z opowiadaniem, ale fragmentami, które napisałam. Jeśli ktoś będzie chętny, zapraszam, blog powstanie w najbliższym czasie. Jest już ponad 400 wyświetleń, dziękuję wam bardzo bardzo :*

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 12 "Prawdziwy świat"



'Cause I I can't let go
Even if I tried
I can't, I can't sleep at night I
I can't, I can't say goodbye




Maia siedziała na tylnym siedzeniu BMW Roya, który wykonywał jakiś „ważny telefon”. Zatrzymali się na poboczu jednej z dróg, bo jego komórka zaczęła hałasować. Chłopak stał oparty o swój samochód, ale nie widział jej, bo szyby były przyciemniane. Za to ona widziała go dobrze. Na szarym T-shircie miał plamę krwi. Pewnie pobrudził się, kiedy próbował „wyleczyć” Cody. Maia była na niego wściekła za to, co zrobił. Wiedziała, że chce pomóc, ale to według niej okrutne.

Po ulicach Nowego Yorku przechodziło mnóstwo ludzi i ciężko było każdemu się przyglądać, ale Maia zauważyła, że naprzeciwko ich samochodu stoi jakiś mężczyzna, oparty plecami o ławkę. Patrzył się na Roya już od dłuższego czasu, Maia to widziała, chociaż jego twarz przysłaniał duży kaptur skórzanej kurtki. Roy dopiero teraz go zauważył. Natychmiast wsiadł do samochodu i rzucił za siebie:

- Zapnij pasy, Maia.

- Kto to? – dziewczyna wyjrzała zza oparcia siedzenia na jego kolana, gdzie znowu zaczęła brzęczeć komórka. Na ekranie wyświetliło się imię: „Gregor”. Roy ze zniecierpliwieniem zrzucił telefon z kolan, a on natychmiast się uciszył. Wykonał szybki manewr i ruszył ulicą.

- Pytasz o Gregora, czy o tego Tavlona, który stał na chodniku?

- To był Tavlon? – pisnęła i popatrzała na szybko znikający za nimi chodnik, gdzie dalej stał tamten dziwny mężczyzna i patrzył się za nimi. Przeszedł ją dreszcz, na myśl o tym, kiedy pierwszy raz miała styczność z kimś takim. Kiedy Roy chciał jej pomóc i oberwał za nią. – Czemu mnie wtedy uratowałeś? – wyrwało jej się nieoczekiwanie pytanie.

- Co?

- Czemu mi pomogłeś wtedy w nocy, kiedy ten psychopata próbował mnie zabić? Sam mogłeś zginąć.

- Ale nie zginąłem… - odburknął, przyspieszając za zakrętem. Teraz Maia już nie miała pojęcia, dokąd jadą.

- Ale mogłeś. Byłeś strasznie poturbowany. Bałam się, że nie przeżyjesz tego, bo to wszystko byłaby moja wina. Czemu mnie tak pilnujesz? – Usłyszała w swoim głosie desperację. Chciała znać odpowiedź. Roy na ułamek sekundy odwrócił się w jej stronę i popatrzył głęboko w oczy. Była to chwila, dosłownie moment, ale dziewczynie wydawało się, że na chwile zatrzymało się jej serce.

- Po prostu nie chcę, żeby ci się coś stało. Jesteś nowym Venatorem, masz ogromną moc, więc dużo osób stara się o twoją śmierć. Zresztą, polubiłem cię. Nie jesteś głupia, jak te wszystkie rozwrzeszczane dziewczyny w twoim wieku.

Zapadła cisza. W głowie mai odbijały się jak echo słowa: „Polubiłem cię”. Zastanawiała się, jakie konkretniej mają znaczenie i z trudem pohamowała się od odpowiedzi: „Ja też cię polubiłam, nawet bardzo, w końcu uratowałeś mi życie, jestem ci coś winna.”.

- Więc, gdzie jedziemy? – wydukała, zamiast tego.

- Pokażę ci miejsce, gdzie ćwiczę. Nikt tam nie zagląda, a ja ustawiłem barierę dookoła budynku, więc żaden Tavlon ani człowiek nie może tam wejść. – po chwili zastanowienia dodał: - Aha, i mieszka tam mój kumpel. Tylko się go nie wystrasz, on jest… trochę dziwny, ale fajny z niego gość.

- To ty masz kumpli? – parsknęła, trochę nie wierząc w to, co mówi. Roy wydawał się samotnikiem. Takim chłopakiem, z którym ciężko się dogadać, który nawet nie ogląda się za panienkami, tylko dlatego, że żadna nie potrafi wytrzymać jego charakteru.

- Aż tak cię to dziwi? Przez te dwieście dwadzieścia lat trudno by mi było siedzieć samemu i gadać do ściany. A Alex… ten mój kumpel, jest prawie w moim wieku. To znaczy… o sto lat mniej.

- No faktyczne, jak bliźniak! – rzuciła sarkastycznie.

- Zawsze lepsze to, niż nic.

BMW zatrzymało się w opuszczonej dzielnicy Nowego Yorku. Kiedyś wybuchł tu pożar i niektóre budynki oczyszczono, ale nikt nie zabrał się za remont ani odbudowę. Jeden z nich nie był zniszczony przez ogień, ale opustoszały. Właśnie do niego Roy zaprowadził Maię. Ceglane ściany, od wewnątrz i na zewnątrz, oświetlało wschodzące słońce.

- Nie wierzę, że spędziłam całą noc w tym cholernym parku – wymamrotała Maia, przecierając oczy.

- Za chwilę dam ci się wyspać – obiecał Roy, złapał ją za rękę i pociągnął do środka. W budynku było dużo okien – w jednych były szyby, w innych nie. Na siódme piętro maszerowali schodami, bo winda nie była zamontowana. Tam ceglane ściany były pomalowane na biały, czerwony i czarny kolor. Każda cegła inna, ale w sposobie malowania można było dostrzec pewną częstotliwość. Brakowało tu korytarza i drzwi do mieszkań. Całość była jednym, ogromnym pomieszczeniem z wypolerowaną, drewnianą podłogą, co wyglądało trochę jak sala gimnastyczna.

- Wow! Aleksie Joseph-Steward, widzę, że mówiłeś poważnie z tym remontem – krzyknął Roy, rozglądając się po sali treningowej z wyraźnym podziwem. Zza dużego lustra, które było ustawione na całej ścianie równoległej do drzwi, wyślizgnęło się czworonożne stworzenie. Z początku wydawało się wielkim psem, podobnym do husky, ale kiedy wydało z siebie przeciągłe wycie, Maia nie miała wątpliwości, że to wilk. Jego sierść była czarna, z pyska wystawały długie kły, a on szedł w ich stronę i warczał. Dziewczyna cofnęła się za Roya, którego ta sytuacja najwyraźniej bawiła.

- Nie popisuj się, Alex – powiedział i cofnął się, odsłaniając Mai widok. Wilk spuścił pokornie wzrok i na ich oczach z kudłatej postaci zaczął rosnąć i przybierać ludzki kształt. Na końcu wyprostował się i szeroko uśmiechnął. Był wysokim, bardzo umięśnionym chłopakiem, z czarnymi jak perły oczami. Bardzo nienaturalnie i pięknie odbijało się w nich światło. Miał psotny uśmiech, jak łobuz z podstawówki, który planuje podłożyć nauczycielowi pineskę na fotel. Trzecie górne zęby były dłuższe i ostre. Jak u wilka. Jak u wilkołaka…

- No, stary, ale panienkę przyprowadziłeś. Ta również zostanie na noc? Bo wiesz, ja chętnie ją poznam – spojrzał na osłupiałą Maię zalotnym wzrokiem.

- Daj sobie spokój, nie zaimponujesz jej, już próbowałem – zaśmiał się złośliwie. Mai zrobiło się na chwilę ciemno przed oczami. Nie lubiła, kiedy chłopcy tak chamsko sobie z niej żartowali. Chciała dla porządku trzepnąć lekko Roya. Zacisnęła rękę w pięść i najmocniej jak umiała – ponieważ uznała, że jego i tak nie będzie to bolało – uderzyła go w ramię. Użyła do tego całej swojej siły, ale nie spodziewała się, że chłopak aż się przewróci. Nawet coś więcej. Przeleciał ze dwa metry, jakby ktoś podniósł go i odrzucił do tyłu. Uderzył głową o róg kwadratowego filaru. Skulił się i zakrył krwawiącą ranę. Lucciola na jego ramieniu od razu się rozżarzyła i rozcięcie na głowie szybko się zagoiło.

- Ha! No, Roy, delikatna, to ona nie jest – parsknął Alex, w ogóle nie przejmując się stanem przyjaciela.

- Au! Maia, co ci odbiło?! – warknął, dalej leżąc na ziemi. Tyle, że ona nie miała pojęcia. Jej siła wydawała się nadnaturalna. Uderzyła go tak naprawdę dość lekko.

- Ja… nie wiem co się stało, przepraszam, chciałam cię tylko delikatnie walnąć – usprawiedliwiła się, wykonując rękami dość dziwny gest.

- Pierwsze działanie Luccioli powoduje, że twoja siła wzrasta – wtrącił się Alex. – Uważaj, co robisz, bo możesz kogoś niechcący skrzywdzić. – Jego oczy były bardziej błyszczące, niż u normalnego człowieka. Maia zauważyła, że uszy też ma inne. Bardziej zaostrzone, ale nie sterczące.

Roy wreszcie podniósł się z ziemi.

- Dobra, koniec przedstawienia. Alex, wynoś się – zarządził, uśmiechając się złośliwie do przyjaciela. Wilkołak wzruszył ramionami, odwrócił się i zniknął w miejscu, z którego wyszedł. Roy i Maia zostali sami. Chłopak zaczął nerwowo rozpinać guziki koszuli.

- Co ty robisz? – odezwała się zaniepokojona Maia, kiedy rozebrał koszulę i rzucił ją w kąt.

- Zdejmij bluzkę – polecił, nie odwracając od niej wzroku.

Dziewczyna poczuła się bardzo nieswojo. Odruchowo zacisnęła ręce na rękawach wełnianego swetra. Roy, widząc jej minę, sprostował:

- Chcę ci pokazać, gdzie masz skrzydła, a do tego nie możesz mieć niczego na plecach. A przynajmniej na łopatkach.

Maia miała pod swetrem jeszcze bluzkę na ramiączkach, która układała się idealnie tak, że pół pleców miała odsłonięte. Jednak, kiedy zdjęła sweter, poczuła się dziwnie. Rozpraszało ją jego spojrzenie, a niebieskie oczy nabrały zupełnie innego, ciemniejszego koloru. Złapał ją za ramiona i odwrócił tyłem do siebie. Nakreślił palcami na jej łopatkach obwody starych blizn. Maia poczuła pod skórą przyjemny dreszcz, choć od razu upomniała się w myślach za to.

- To właśnie są twoje skrzydła – powiedział jej do ucha, opierając się klatką piersiową o jej plecy. Maia chciała się odsunąć, tak podpowiadał jej rozsądek, ale czuła się, jakby miała pod skórą magnes, który przyciąga ją do niego. – Wiesz, jak je rozłożyć, zawsze wiedziałaś.

Odsunął się od niej i pozwolił obrócić twarzą do siebie. Z jego pleców wyrastały skrzydła. Mai wydawały się jeszcze większe i bardziej białe, niż poprzednio. Mięśnie na brzuchu i klatce piersiowej układały się idealnie pod kątem skrzydeł. Jasne włosy dodawały blasku błękitnym oczom. Wtedy Maia pomyślała, że Roy jest naprawdę piękny. Gdyby spotkała go wcześniej, nie wiedząc kim jest, pomyślałaby, że to anioł. Po części to była prawda…

- Nie umiem… Nie wiem jak je rozłożyć – przyznała, z trudem odrywając wzrok od niego.

- Umiesz. Ale nie chcesz przyznać – burknął niezadowolony – bo wiesz, ile to zmienia. To jak potwierdzenie, że wszystko wokół ciebie jest prawdziwe. Mam rację?






Pewna osoba sprawiła że znów mam motywację, dziękuję :D Rozdział pisany na szybko więc przepraszam za ewentualne błędy ;)