niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 11 "Piękny diabeł"


 I got lost on the way
But I'm a supergirl
And supergirls don't cry


Rocky obudził się w ciemnym pomieszczeniu. Tylko przez małe, owalne okno w dachu wlewała się stróżka światła. Nocnego światła. Była już noc. Przez szybę widać było jedną gwiazdę, która mrugała do niego, jakby się śmiała z sytuacji w jakiej się znajduje. Światło gwiazdy, odległe, zimne światło.

Od razu poczuł pulsujący ból głowy, w dodatku nie umiał się poruszyć. Jego ręce były przywiązane łańcuchem do kołka, wbitego w ścianę. Próbował się uwolnić, ale łańcuch parzył mu nadgarstki, jak rozżarzony metal. Krzyknął z frustracją, starając się wytrzeć ramieniem ściekającą mu ze skroni stróżkę potu. Nie… to nie był pot, tylko krew.

- Halo? Jest tu kto? – zawołał, najpierw ciszej, potem drugi raz, głośniej. Odpowiedziała mu głucha cisza. Ciągle wydawało mu się, że dalej jest zagubiony gdzieś daleko w swoim śnie, ale przecież gdy się śpi, nie czuje się bólu, a on czuł. Uklęknął i próbował się podnieść, ale krótki łańcuch na to nie pozwalał. Przez głowę przemknęło mu, że jeśli przeżyje to niedorzeczne porwanie, nigdy nie będzie trzymał swojego psa na smyczy. Teraz miał zarys obrazu, jak ten biedak się czuł.

Dopiero, kiedy przez otwierające się drzwi wpadła stróżka jasnego światła, Rocky mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było dość wielkie, w kształcie koła. Na podłodze był narysowany dziwny znak. Głowa wilka, z wielkimi, krwawymi zębami i wyrastające mu z pleców skrzydła nietoperza. Pomyślał wtedy, że może został porwany przez jakąś sektę.

Ze strumienia światła, rzucanego przez drzwi, weszła jakaś postać. Zaraz potem drzwi się zamknęły. W środku znowu zapanowała ciemność. Rocky słyszał tylko stukanie obcasów, po grafitowej podłodze.

- A więc to ty jesteś tym… przyjacielem Mai? – odezwał się kobiecy głos. Pomieszczenie było tak nieakustyczne, że nie było wiadomo skąd dochodzi dźwięk.

- Gdzie jesteś? Nie widzę cię – szepnął, pewny, że ona go słyszy. Gdziekolwiek jest.

Tuż przed nim błysnęło światło. Małe, złote iskry. Mógł przez chwilę dostrzec źródło, z którego one powstają. Były to chude, kobiece ręce, o długich, czarnych paznokciach. Później w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Kula ognia zapłonęła tuż przy suficie. Nie była na niczym zawieszona, po prostu wisiała w powietrzu. Tuż przed nim stała szczupła kobieta, o przenikliwie pomarańczowych oczach. Jej włosy były w lekkim nieładzie, ale pomiędzy burzą loków dało się zauważyć złote spinki, pomagające jakoś zachować porządek. Miała czarną sukienkę i gdyby nie kolczasty pasek i postrzępione obdarcie w połowie uda, można by sądzić, że jest to jedna z wieczorowych sukienek słynnych projektantów. Na ramionach, dużymi złotymi klamrami, zawieszona była peleryna, która sięgała jej aż do kostek. Dziewczyna na pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo piękną.

- Myślałam, że będziesz bardziej… że będziesz inny – przyznała, patrząc na niego z ukosa.

- Co to za miejsce? I czego chcesz od Mai? W ogóle, kim ty jesteś? – Powstrzymał się przez kolejnymi pytaniami, które same cisnęły mu się na usta. Dziewczyna powoli zaczęła okrążać salę. Rocky wiódł za nią niecierpliwym wzrokiem.

- To miejsce nazywam wabikiem. Drzwi są zawsze otwarte i jeśli mam odpowiednią przynętę… - przesunęła ostrym paznokciem po jego plecach, rozdzierając cienką koszulkę i zostawiając krwawiącą rysę na jego łopatkach. – …to często wpadają tu pewne… rybki.

- Nie rozumiem – przyznał.

- A ja nazywam się Garrie – kontynuowała, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co powiedział. – I chcę od Mai… współpracy. Tak, to można nazwać współpracą. – Znów stała przed nim, wpatrując się w Rockyego błyszczącymi, czerwonymi oczami.

- Wiesz, normalni ludzie, jeśli chcą z kimś współpracować, to wysyłają mu SMS-a, jakiś list, czy maila, a nie porywają przyjaciela tej osoby – warknął z irytacją. Garrie uśmiechnęła się szyderczo.

- Jak pewnie zauważyłeś, ja nie jestem człowiekiem. – Odczepiła od ramion złote klamry i peleryna opadła na podłogę. Wtedy coś zatrzepotało nad jej głową. Rocky zobaczył wyrastające z jej pleców skrzydła, jak u nietoperza, tylko znacznie większe, większe nawet od niej samej i zakończone szponami na zgięciu.

Chłopak szeroko otwarł oczy. W głowie zakręciło mu się z wrażenia. Poczuł się, jakby jakaś bariera bezpieczeństwa, oddzielająca fikcję od rzeczywistości, nagle runęła.

- Jak ty… co… Czego diabeł chce od Mai? – wykrztusił.

- Nie jestem diabłem – warknęła, mierząc go wzrokiem. – Jestem przywódcą Tavlonów, a twoja mała przyjaciółeczka, Maia, jest nową Venatorką. Cały jej gatunek rodzi się ze znakiem Luccioli, ale ona otrzymała go niedawno. Jest silniejsza, nawet od swojego chłopaka, „zaginionego księcia” – zaśmiała się cynicznie. – Choć naprawdę żaden z niego książę tylko uciążliwy kretyn…

Rocky próbował zignorować słowa „swojego chłopaka”, bo dotyczyły Roya, jak się domyślał. Tak bardzo by chciał, że kiedyś, jeśli ktoś będzie mówił: „Maia ma chłopaka” to dotyczyło jego. Jednak nie przyjmował myśli, że jest zazdrosny. Bo nigdy nie był. Lubił swoją przyjaciółkę od podstawówki – gdzie się poznali. Maia nigdy nie oglądała się za innymi chłopakami, więc sądził, że zakochała się właśnie w nim. Ta pomyłka okazała się dużo bardziej nie do zniesienia, niż się spodziewał.

- Ale… nic nie rozumiem. Ona też jest jakąś pół diablicą?

- Ja nie jestem żadnym diabłem! Kiedy to do ciebie dotrze?! – ryknęła, machając skrzydłami. Wydawało się, że w okrągłym pomieszczeniu jej głos brzmiał pięć razy głośniej i odbijał się echem od ceglanych ścian. – A teraz, jestem pewna, że możesz jeszcze chwilę sobie tu na nią poczekać. – To mówiąc, wykonała nad głową ruch nadgarstkiem i światło zgasło. Wokół niego pozostała tylko ciemność i blade światło gwiazdy za oknem.




Dziękuję osobom które odwiedziły mojego bloga :D Ale nadal zastanawiam się czy jest sens jeszcze go kontynuować... wkładam w to serce, uwierzcie mi, ale nadal na blogu jest tak mało czytelników i komentarzy... Tak czy inaczej, puki co blog nadal istnieje więc serdecznie zapraszam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz