Don't say a word while we dance with the devil
You brought a fire to a world so cold
We're out of time on the highway to never
Maia nie odezwała się do Roya ani
słowem, jadąc przez ruchliwe ulice Nowego Yorku. Rzuciła tylko kilka razy:
- Mógłbyś przyspieszyć?! – Kiedy
BMW zwalniało do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Za to Roy nawijał prawie
przez cały czas. Czasami wybiegał w tematy zupełnie nie związane z obecną
sytuacją. Maia wiedziała, że robi to tylko dlatego, żeby zająć czymś jej myśli,
ale jego paplanina powoli zaczynała ją denerwować.
Wreszcie dojechali na obrzeża
parku North Meadow. Roy jeszcze parkował, ale Maia już wyskoczyła z auta i
popędziła w miejsce, które było pokazane w telewizji. Potrąciła po drodze kilka
osób i odwróciła się, żeby upewnić, czy Roy biegnie za nią. O to akurat nie
musiała się martwić. Chłopak był zaraz obok.
Miejsce, gdzie znaleziono ciało,
było odgrodzone czarno-żółtą taśmą. Maia prawie się o nią przewróciła, ale Roy
złapał ją w pasie i postawił z powrotem do pionu. Policjanci zasłaniali jej
widok, ale kiedy przechodzili między sobą, widziała Marcusa, leżącego bez ruchu
na ziemi. Ścisnęło ją z nerwów w żołądku. Wyraźnie widziała jego potargane
spodnie, wyblakłą, czerwoną kurtkę i potargane włosy koloru rdzy.
- Muszę znaleźć Cody – wrzasnęła
do Roya, przekrzykując gadający tłum, zebrany już dość licznie w miejscu
zdarzenia. Zaczęła przeciskać się pomiędzy niezadowolonymi ludźmi, którzy
popychali ją, szarpali za ubranie i wołali, żeby przestała się pchać. Wreszcie
zauważyła swoją przyjaciółkę, która siedziała na ziemi, oparta plecami o jeden
z policyjnych radiowozów. Rude włosy rozlewały się po jej chudych ramionach,
tworząc zasłonę dookoła twarzy.
Maia pobiegła do niej i uklęknęła
przed jej kolanami.
- Cod, nie płacz… przestań,
jestem tu z tobą – szeptała, przytulając ją, jak zawsze, kiedy miała jakieś
problemy. Zawsze rozwiązywały je razem, ale teraz wiedziała, że niczego nie
może zrobić. Nawet powiedzieć pocieszająco „Wiem, jak się czujesz”, bo nie
wiedziała.
Cody przytuliła się do niej, jak
do pluszowego misia. Marcus był jej bratem bliźniakiem, z którym była naprawdę
bardzo zżyta. A teraz, jakby ktoś zabrał jej tę drugą połówkę. Rodzeństwo
zawsze opierało się na tym, że Cody działała, a Marcus hamował ją, kiedy
przesadzała. Ona zawsze była bardzo pochopna, a on umiał przewidywać każdą
sytuację. Maia nawet nie wyobrażała sobie, jak by wyglądało, gdyby jednego z
nich zabrakło. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że teraz to ona będzie
musiała uważać na swoją przyjaciółkę i pilnować ją bez przerwy żeby nie wpadł
jej do głowy żaden głupi pomysł.
Roy stał niedaleko nich, ze
spojrzeniem utkwionym w zwłokach chłopaka. Chyba on jedyny wiedział, co się
stało. Nie zginął z powodu wykrwawienia i zadanych ran – jak twierdzili wszyscy
dookoła – tylko z powodu trucizny. Z powodu czegoś , co mógł uleczyć tylko znak
Lucciola. Ale Roy nie wyczuwał w tym chłopaku mocy Venatora, więc znak mógłby
mu tylko zaszkodzić.
Została jeszcze jego siostra. Ona
była w tym miejscu, kiedy doszło do zabójstwa. Mogła doznać poważnych obrażeń,
które tylko on mógł usunąć. Mogła również być zatruta i powoli umierać, ale
nawet o tym nie wiedzieć. Odszukał Maię i Cody.
- Maia, musimy pogadać –
zadecydował, nie zwracając uwagi na jej roztrzęsioną przyjaciółkę.
- Naprawdę, wybrałeś sobie chyba
najgorszy moment, wiesz? – skarciła go, dając wyraźnie znać, żeby sobie
poszedł.
- Teraz albo nigdy, złotko, zegar
tyka. Żeby potem było jeszcze co ratować – odparł oschle, wyciągając zza paska
mały nożyk, z wygrawerowaną na ostrzu Lucciolą. To zauważyła tylko Maia, ale
był to wystarczający gest, żeby przekonać ją, że sprawa jest naprawdę poważna.
- Przepraszam na chwilę, Cody.
Dasz radę?
Kiedy przyjaciółka niewyraźnie
kiwnęła głową, złapała Roya za przód kurtki i popchnęła na trochę cichsze
miejsce.
- Mógłbyś sobie teraz odpuścić
rozmowę? Wiesz, jak czuje się osoba, która widziała śmierć brata? Nic nie wiesz…
bo całe życie siedzisz w tych swoich czarach – warknęła na niego, wyrywając nóż
z ręki.
- Tak się składa, że wiem! –
krzyknął jej w twarz. Wtedy Maia zrozumiała, dlaczego nie przejął się zupełnie
tą sytuacją.
- Straciłeś brata?
- To nie jest teraz ważne…
- Jest ważne.
- Daj sobie spokój. Marcusa
zabili Tavloni. Użyli do tego Wężowych Sztyletów, które wsączają do organizmu
bardzo groźną truciznę. Może ją usunąć tylko ostrze, naznaczone Lucciolą.
Możliwe, że Cody też została zraniona, muszę ją zobaczyć, inaczej umrze.
Dociera już do ciebie?! – ostatnie zdanie wypowiedział krzykiem, potrząsając
dziewczyną za ramiona.
Maia zawahała się. Ufała mu tylko
dlatego, że w zasadzie nie miała innego wyjścia. Ale tu chodziło o życie jej
przyjaciółki, w takich sprawach nie była specjalistą, a on… chyba tak.
Podniosła z ziemi nóż i podała mu.
- Dobrze, ale masz jej nie
skrzywdzić – wysyczała, uciszając w głowie głos, wołający, że to nie jest właściwe
posunięcie. Roy tylko przytaknął i wyszedł zza furgonetki. Maia stała z boku i
przyglądała się uważnie, jak podchodzi do Cody, zamienia z nią kilka słów.
Później przysunął się do niej, jakby chciał ją pocałować. Dziewczyna podeszła
do nich bliżej i zobaczyła, że on szepcze jej coś do ucha. Przyjaciółka
zamknęła oczy, a jej głowa opadła na ramię, jakby nagle zapadła w głęboki sen.
Maia z trudem powstrzymała się, żeby nie krzyknąć.
- Co jej zrobiłeś? Mów, co jej
zrobiłeś?! – pisnęła spanikowana.
- Ogarnij się, dziewczyno! Tylko
ją uśpiłem, za pięć minut to minie – westchnął z irytacją. Zdjął z niej
skórzaną kurtkę, prawie całą mokrą od łez. Maia pomyślała, że gdyby Cody była
przytomna, nigdy nie pozwoliłaby mu na coś takiego. A może właśnie byłaby zadowolona…?
W końcu lubiła ładnych chłopców, a Roy z pewnością należał do ładnych.
Na rękach przyjaciółki było kilka
zadrapań. Roy wyjął zza paska nóż i naciął jej na skórze kilka poziomych
kresek, wzdłuż każdej rany. Robił to delikatnie, żeby skaleczenia nie były
głębokie i nie leciało z nich za dużo krwi.
- Okay, gotowe – oznajmił, kiedy
na każdej wcześniejszej ranie narysował nożem trzy kreski. Wstał i odwrócił się
do Mai, ale ona stała do niego tyłem, z twarzą wciśniętymi w długie rękawy
wełnianego swetra. – Co jest? Znowu będziesz rzygać? – zapytał z rozbawieniem.
- Nie! Nie mogę na to patrzeć. Na
to, co jej robisz – wciągnęła głośno powietrze.
- Nie dzieje jej się nic złego –
podsumował. – Trucizna usunie się z krwi bardzo szybko, a przecięcie skóry to
jedyny sposób, żeby wypłynęła. Przestań się zachowywać jakbym co najmniej chciał
ją zgwałcić…
- Czemu wszystko w twoim świecie
jest takie brutalne i… krwawe?
- Moim świecie? To jest NASZ
świat. Ty też do niego należysz.
Postanowiłam odświeżyć bloga :D Zaczynamy uwaga uwaga, kolejny rozdział!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz