I'm gonna love ya
Until you hate me
And I'm gonna show ya
What's really crazy
Rocky szedł ulicą ze spuszczoną
głową, kopiąc wszystko, co napotkał po drodze. W dzieciństwie miał kilka
dziewczyn, ale żadna nie była tak „na serio”, więc myślał, że tym razem
pomiędzy nim i Maią jest to coś. Niestety, bardzo się rozczarował. Teraz chciał
po prostu wrócić do domu, żeby pobyć sam na sam ze sobą. Mieszkał niedaleko
Upper Bay, więc po drodze przechodził przez niewielki park. Ha! Tego nawet nie
można było tak nazwać. Po prostu pas zieleni, porośnięty wieloma drzewami.
Odnalazł swoje ulubione miejsce, gdzie krąg drzew i krzewów otaczał go na tyle,
że nikt go nie widział. Usiadł na mokrej od deszczu trawie i rzucał przypadkowe
kamyki do wody. Starał się nie myśleć o Mai, przynajmniej na chwilę zapomnieć,
ale jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest w niej zakochany.
Nic nie mogło zagłuszyć jego
myśli, nawet szelest w koronach drzew, kiedy pięć osób otoczyło go i
przyglądało mu się. Wszyscy mieli czarne stroje z niebieskimi znakami na
ramionach: wilk ze skrzydłami nietoperza.
Rocky, po dłuższym czasie
bezcelowego myślenia, napisał do Mai wiadomość:
Chciałbym Cię przeprosić. Ale nie przez komórkę. Spotkajmy się jak
najszybciej przy wschodnim brzegu Upper Bay, tam, gdzie zawsze. Czekam na
Ciebie.
Wstał, żeby udać się w wyznaczone
miejsce. Miał nadzieję, że za kilka minut tam się zjawi, więc w głowie układał
już, co jej powie. Otrzepał z roztargnieniem ubranie i chciał wyjść ze swojego
zacisza, kiedy z nieba coś spadło. Rockyemu najpierw wydawało się, że to jakiś
ogromny ptak, ale czarny cień rozprostował się i przybrał… ludzki kształt.
Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy dookoła niego wyrosło nagle pięć takich
postaci. W Nowym Yorku było dużo kieszonkowców, a co drugi nastolatek miał w
bagażniku samochodu hodowlę marihuany, ale ci ludzie nie wyglądali na takich.
- To wasze miejsce? Spoko, ja już
sobie pójdę – rzucił niepewnie i próbował wyminąć jednego z nich. Ale on
zagrodził mu drogę czymś długim i lśniącym. Nożem, z zakrzywioną klingą, jak
ptasi szpon. – Ej! Spokojnie, nie szukam problemów! – Rocky uniósł ręce w
geście obronnym. Odsunął się o kilka kroków do tyłu.
- My też nie szukamy problemów –
wysyczał jeden z mężczyzn, choć nie było wiadomo który, bo wszyscy mieli
kaptury naciągnięte na twarze. – Szukamy twojej przyjaciółki. I jej chłopaka.
Venatora.
- Mai…? – domyślił się Rocky i od
razu pożałował, że powiedział to na głos. Na twarzy mężczyzny pojawił się
drwiący uśmiech. Nie było tego po nim widać, ale chłopak to czuł.
- Tak. I ty jesteś świetną
przynętą.
Rocky chciał powiedzieć, że nie
ma pojęcia, o czym oni mówią, ale poczuł ostre ukłucie w skroni, a przed oczami
zaczęły krążyć czarne plamy. Złapał się za głowę i upadł na ziemię. Zobaczył
już tylko jednego czarnych mężczyzn, pochylonego nad nim, zanim coś potwornie
zimnego rozlało się po całym jego organizmie i odebrało świadomość.
Rozdział krótki, pisany przy nałogowym słuchaniu piosenek... Mam bardzo mało czasu, przepraszam, że częściej niczego nie wrzucam :/
Zapraszam na mój ostatni wpis. Czeka tam niespodzianka.
OdpowiedzUsuńhttp://jbsios79.blogspot.com