niedziela, 25 października 2015

Rozdział 9 "Przegrywamy. Razem przegrywamy"


I'm gonna love ya 
Until you hate me
And I'm gonna show ya 
What's really crazy


Rocky szedł ulicą ze spuszczoną głową, kopiąc wszystko, co napotkał po drodze. W dzieciństwie miał kilka dziewczyn, ale żadna nie była tak „na serio”, więc myślał, że tym razem pomiędzy nim i Maią jest to coś. Niestety, bardzo się rozczarował. Teraz chciał po prostu wrócić do domu, żeby pobyć sam na sam ze sobą. Mieszkał niedaleko Upper Bay, więc po drodze przechodził przez niewielki park. Ha! Tego nawet nie można było tak nazwać. Po prostu pas zieleni, porośnięty wieloma drzewami. Odnalazł swoje ulubione miejsce, gdzie krąg drzew i krzewów otaczał go na tyle, że nikt go nie widział. Usiadł na mokrej od deszczu trawie i rzucał przypadkowe kamyki do wody. Starał się nie myśleć o Mai, przynajmniej na chwilę zapomnieć, ale jeszcze bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest w niej zakochany.

Nic nie mogło zagłuszyć jego myśli, nawet szelest w koronach drzew, kiedy pięć osób otoczyło go i przyglądało mu się. Wszyscy mieli czarne stroje z niebieskimi znakami na ramionach: wilk ze skrzydłami nietoperza.

Rocky, po dłuższym czasie bezcelowego myślenia, napisał do Mai wiadomość:



Chciałbym Cię przeprosić. Ale nie przez komórkę. Spotkajmy się jak najszybciej przy wschodnim brzegu Upper Bay, tam, gdzie zawsze. Czekam na Ciebie.



Wstał, żeby udać się w wyznaczone miejsce. Miał nadzieję, że za kilka minut tam się zjawi, więc w głowie układał już, co jej powie. Otrzepał z roztargnieniem ubranie i chciał wyjść ze swojego zacisza, kiedy z nieba coś spadło. Rockyemu najpierw wydawało się, że to jakiś ogromny ptak, ale czarny cień rozprostował się i przybrał… ludzki kształt. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy dookoła niego wyrosło nagle pięć takich postaci. W Nowym Yorku było dużo kieszonkowców, a co drugi nastolatek miał w bagażniku samochodu hodowlę marihuany, ale ci ludzie nie wyglądali na takich.

- To wasze miejsce? Spoko, ja już sobie pójdę – rzucił niepewnie i próbował wyminąć jednego z nich. Ale on zagrodził mu drogę czymś długim i lśniącym. Nożem, z zakrzywioną klingą, jak ptasi szpon. – Ej! Spokojnie, nie szukam problemów! – Rocky uniósł ręce w geście obronnym. Odsunął się o kilka kroków do tyłu.

- My też nie szukamy problemów – wysyczał jeden z mężczyzn, choć nie było wiadomo który, bo wszyscy mieli kaptury naciągnięte na twarze. – Szukamy twojej przyjaciółki. I jej chłopaka. Venatora.

- Mai…? – domyślił się Rocky i od razu pożałował, że powiedział to na głos. Na twarzy mężczyzny pojawił się drwiący uśmiech. Nie było tego po nim widać, ale chłopak to czuł.

- Tak. I ty jesteś świetną przynętą.

Rocky chciał powiedzieć, że nie ma pojęcia, o czym oni mówią, ale poczuł ostre ukłucie w skroni, a przed oczami zaczęły krążyć czarne plamy. Złapał się za głowę i upadł na ziemię. Zobaczył już tylko jednego czarnych mężczyzn, pochylonego nad nim, zanim coś potwornie zimnego rozlało się po całym jego organizmie i odebrało świadomość.





Rozdział krótki, pisany przy nałogowym słuchaniu piosenek... Mam bardzo mało czasu, przepraszam, że częściej niczego nie wrzucam :/

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 8 "Gdy odchodzą przyjaciele"



 And in one moment just ... I do not feel anything


- Rocky, czekaj! – Maia dogoniła go przy wyjściu z bloku.

Ku jej zdziwieniu chłopak posłusznie się zatrzymał. Zakładała bardziej, że zignoruje ja i pójdzie dalej. Teraz po prostu stał, odwrócony do niej tyłem, z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni.

- Rocky, z Royem nic mnie nie łączy. I nie spałam z nim, tylko… zatrzymałam się na noc – wyjaśniła szybko, dopiero potem zdając sobie sprawę z tego, że nawet to nie zabrzmiało dobrze.

Rocky powoli odwrócił się w jej stronę. Maia oczekiwała, że będzie na nią wściekły, że tak po prostu uciekła, zostawiając mu tylko jakiś żałosny liścik, ale na jego twarzy nie było złości. Tylko smutek. Patrzył na nią brązowymi, prawie czarnymi oczami, jakby widział oddalający się skarb. Który traci bezpowrotnie.

- Powiedz mi tylko jedno. – Jego głos był ostry i rozkazujący. – Czy kiedy cię pocałowałem, odrzuciłaś to przez niego? – Wskazał palcem w górę. Maia domyśliła się, że chodzi o Roya. Nie mogła go okłamać

- Tak – wykrztusiła z trudem. Dobrze pamiętała tamte brylantowe oczy w swojej wyobraźni i wytłumaczenie, że nie jest w zupełności szczera.

- Więc nie mamy o czym rozmawiać – odparł i wyszedł na dwór, na lejący się z nieba deszcz.

- Czekaj! Czekaj! – Maia pobiegła za nim. Nie mogła tak po prostu pozwolić mu odejść, bo Rocky był jej najlepszym przyjacielem. To się nie zmieniło. – Daj mi to wyjaśnić, proszę! – Zagrodziła mu drogę. – Chciałam tego, jak już ci mówiłam. Chciałam z tobą być. Czujemy coś do siebie odkąd się poznaliśmy, ale stwierdziłam, że z mojej strony to nie jest do końca uczciwe. Sama nie wiem czego chcę, więc nie miałam zamiaru cię ranić.

Chłopak milczał, wpatrzony w swoje buty, więc Maia kontynuowała:

- Z Royem nic mnie nie łączy.

Oprócz tego, że oboje jesteśmy jakimiś skrzydlatymi potworami – odezwało się w jej myślach, ale szybko odpędziła ten głos.

- Wiesz co? – podniósł na nią wzrok – Nie obchodzi mnie to. Nawet, gdyby coś między wami było, to i tak byś skłamała. Co nie zmienia faktu, że zamiast mi to wyjaśnić poszłaś do niego. I to mnie właśnie zraniło, a nie świadomość, że odrzuciłaś to, co do ciebie czuję.

Wyminął ją i odszedł. Po prostu. Zostawił ją samą na chodniku, zmokniętą od ulewnego deszczu i zapłakaną. Ciężko było usłyszeć tą prawdę prosto w twarz, lepiej przez całe życie uciekać i dać sobie spokój z problemami, ale tym razem tak się nie dało. Chociaż to z pewnością najłatwiejsze rozwiązanie.

Nie miała teraz dokąd iść. Każde miejsce wydawało się niewłaściwe. Własny dom – za pusty. Mieszkanie Roya było jak zdrada Rockyego, ale do niego nie mogła pójść. A na ulicy nie czuła się bezpieczna po wczorajszym napadzie i po tym wszystkim, czego się dowiedziała.

Obejrzała się kilka razy, a w jej głowie formował się jakiś niejasny plan. Teraz najbezpieczniejszym miejscem wydawał się dom Roya. Czuła się paskudnie, wracając tam, ale nie miała innego wyjścia. Zresztą cała była przemoknięta, a zaschnięta plamka krwi spływała po jej bluzce, jeszcze bardziej ją brudząc.

Kiedy weszła do mieszkania, zastała Roya siedzącego na kanapie przed telewizorem.

- Już wyjaśniłaś wszystko ze swoim chłopakiem? – zapytał, zmieniając kanał.

- A jak sądzisz? – warknęła, siadając obok niego. Nic innego nie miała do roboty.

- Sadzę, że nie wyjaśniłaś niczego, bo jesteś wściekła no i wróciłaś tutaj, zamiast… no wiesz, przytulić go, pocałować w policzek, wziąć się za ręce i odejść jak za „księciem na białym koniu”. – Wykonał jakiś nieokreślony ruch rękami.

Maia spojrzała na niego skrzywiona.

- Czy… ty w ogóle znasz pojęcie związku? A tak na marginesie: ja i Rocky nie jesteśmy razem!

- Ha! Żyję dwieście dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie miałem dziewczyny – parsknął, siłując się z przyciskiem pilota.

- Przepraszam: co?! Ile żyjesz? – krzyknęła Maia, wstając jak poparzona z kanapy. Najpierw myślała, że po prostu się przejęzyczył i chciał powiedzieć „dwadzieścia lat”, bo na takiego właśnie wyglądał, ale po nim spodziewała się już naprawdę wszystkiego.

- Mam dwieście dwadzieścia lat – powtórzył znużonym tonem.

- Ale przecież to niemożliwe!

- Niemożliwe u ludzi – to prawda. Ale my jesteśmy pół-ludźmi-pół-aniołami – wzruszył niedbale ramionami.

- Nie wierzę… - szepnęła do siebie pod nosem.

- To nie wierz – odparował. – Zobaczymy, co powiesz, kiedy po stu latach będziesz wyglądała identycznie, jak teraz. Dorastanie kończy się w wieku dwudziestu lat. Później nie zmieniasz się w ogóle: nie rośniesz, nie malejesz, nie grubniesz, nie chudniesz…

- Naprawdę zostanę taka… cały czas? – Maia nie była z tego zadowolona. Wszyscy byli o głowę od niej więksi, a ona chyba po rodzicach odziedziczyła niski wzrost, więc miała nadzieję, że z wiekiem jeszcze urośnie.

- Tak, zostaniesz dokładnie taka sama – odburknął, ale myślami błądził gdzieś daleko. Maia widziała to w jego oczach, kiedy wpatrywał się w telewizor. Właśnie nadawali wiadomości. Gruba reporterka , z twarzą pokrytą piegami, relacjonowała zabójstwo jakiegoś chłopaka. Takie rzeczy zdarzały się w Nowym Yorku prawie codziennie, jednak teraz Rocky zwrócił na to szczególną uwagę.

- Tavloni… to ich robota – mamrotał pod nosem.

Reporterka zniknęła z ekranu, a kamera uchwyciła policjantów, chodzących tam i z powrotem dookoła leżącego w trawie ciała. Było to w parku North Meadow. Z głośników odzywały się syreny policyjne i przytłumiony nimi głos reporterki: „Z najnowszych danych wynika, że ofiarą zbrodni jest dwudziestoletni Marcus Phatervan. Siniaki i ślady walki wskazują na…

- Co?! Czy ona powiedziała Marcus P… Niemożliwe! Nie! – wrzasnęła Maia, wytrącając Royowi pilot z ręki. Pogłośniła dźwięk, ale ten temat już się skończył i naszedł kolejny: „Czy warto się opalać”, czego ona nie była ciekawa.

- Jakiś tam Marcus – Roy wzruszył ramionami. – Nie znam.

- Ale ja znam – wymamrotała. Marcus był jej przyjacielem i bratem bliźniakiem Cody. Znała go prawie tak długo jak Rockyego. No a Cody była jej przyjaciółką. Jak ona teraz musiała się czuć…

Maia wygrzebała w torebce komórkę i wybrała jej numer. Włączyła się poczta głosowa.

- No jasna cholera! Nie odbiera! – Rzuciła telefon za siebie. Skuliła się na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała, tylko musiała trochę się uspokoić.

- Chcesz tam jechać? – zapytał Roy, obejmując ją po przyjacielsku ramieniem. Jakkolwiek ten gest wydał jej się trochę dziwny, nie miała siły zaprzeczać. Na pewno nie mógł to być przypadek, że właśnie teraz zamordowano Marcusa. Właśnie teraz, kiedy ona musiała zacząć wierzyć w to, kim jest.

Przytaknęła niewyraźnie i dała się zaprowadzić Royowi do czarnego BMW, które stało w garażu obok jego domu.

- Na pewno chcesz jechać? – obrzucił ją badawczym i trochę zmartwionym spojrzeniem.

- Tak. Jedź już.






Przepraszam że tak długo, ale ostatnio nie idzie mi pisanie :( Nie wiem co się dzieje, ale puki co macie kolejny rozdział :D