Where should I find you
if you disappear
Na obrzeżach Nowego Yorku było
dużo opuszczonych dzielnic i poniszczonych budynków. Rocky podejrzewał, że
znajduje się właśnie w jednym z nich. Chyba dobę nic nie jadł, ani nie spał.
Nie był w stanie zmrużyć oka, a nadgarstki miał już całe pokaleczone od
szarpania się z kajdanami.
Chcą mnie zagłodzić? Albo zabić w jakiś inny sposób? – myślał ze
smutkiem. Nie bał się śmierci, ale przed tym chciał jeszcze załatwić całe
mnóstwo spraw. Chciał zobaczyć się z rodziną, z którą nie utrzymywał kontaktu
od trzech lat, wybaczyć ojcu za jego problemy z alkoholem i nieudane
dzieciństwo, chciał znaleźć Maię i przeprosić za wszystko. W głębi duszy on
również oczekiwał od niej przeprosin. Ale mógł już nie mieć na to czasu. Padł
ofiarą jakiejś sekty? Gangu ulicznego? Bardziej zakładał to pierwsze, bo na
własne oczy widział kobietę-demona… która z wyglądu – o dziwo – nawet mu się
spodobała. Ale to była kompletna niedorzeczność. Po pewnym czasie uznał, że zaczyna
bredzić.
Drzwi otworzyły się po raz
pierwszy od kilkunastu godzin. Rocky głośno zaczerpnął chłodniejszego
powietrza. W smudze światła pojawiła się Garrie. Wyglądała inaczej, tym razem
miała na sobie czerwoną, cekinową sukienkę do połowy uda, bez ramiączek, a na
ramionach czarną pelerynę, która ciągnęła się za nią jeszcze z metr po
podłodze. Wysokie obcasy stukały po posadzce, a czerwone oczy wodziły badawczo
po pomieszczeniu i po Rockim, który osłupiał na jej widok. Dziewczyna była
śliczna – jak uznał – ale postanowił nie tracić głowy dla kogoś, kto wsadził go
do więzienia.
- Ojciec kazał sprawdzić jak się
czujesz – powiedziała ostrym tonem, kiedy drzwi się za nią zamknęły, a w
pomieszczeniu z powrotem zapanowała ciemność. Rocky słyszał jej kroki dookoła,
ale nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje.
- A jak mam się czuć…?! –
warknął, kiedy już odzyskał panowanie nad swoimi myślami.
- Normalnie – odburknęła
obojętnie. Teraz nie wydawała się taka władcza i zarozumiała, jak za pierwszym
razem.
- Czułabyś się normalnie, gdybyś
była zamknięta w takiej ciemności? Ja nawet nie wiem czy jest dzień, czy noc!
- Noc. Ja… czułabym się
normalnie. Zawsze jest tu tak ciemno, w całym pałacu.
Rockyemu przez jeden niedorzeczny
moment wydawało się, że głos Garrie się załamał. Nagle zrobiło mu się jej żal…
- Czy ty… czy kiedykolwiek
wyszłaś z tego budynku?
Stukanie obcasów nagle ucichło.
Rocky słyszał blisko ucha jej urywany oddech. Oczy, które już zdążyły
przyzwyczaić się do mroku, widziały jej sylwetkę, delikatnie odznaczającą się
na tle ciemnych ścian. W mroku zabłysło małe światełko, najpierw okropnie
oślepiające, potem zmieniło się w mały płomyk na końcu papierosa. Garrie
włożyła go sobie do ust i wypuściła powoli strużkę dymu. Mocny makijaż ściekł
jedną smużką na blady policzek, razem ze łzą, którą ukryła. Teraz z jej miny
nie dało się niczego wyczytać.
- Palisz? – zapytał Rocky,
próbując ignorować dziwne uczucie w żołądku, które podpowiadało mu, że nic nie
jest takie, jak na początku mu się wydawało. Szczególnie jeśli chodzi o nią…
- A ty nie? – odburknęła
złośliwie.
- Właściwie to… też palę –
wzruszył ramionami, a w zasadzie tak myślał, bo ręce miał całe zdrętwiałe od
łańcucha. Garrie uśmiechnęła się krzywo i wcisnęła mu koniec swojego papierosa
do ust. Rocky pociągnął dymu do płuc. Aż zakręciło mu się od tego w głowie, ale
tytoń uciszył burczenie w brzuchu. Na koniec wypluł niedopałek, a ten od razu
zgasł na marmurowej posadzce. Znowu zrobiło się zupełnie ciemno.
- Tak naprawdę nigdy jeszcze nie
opuściłam pałacu – odezwała się Garrie.
- Nigdy? Czyli… nie wyszłaś na
słońce… i światło?
- Jestem księżniczką Tavlonów.
Światło mnie pali, a ojciec twierdzi, że słońce jest złym wybrykiem natury.
- Widziałaś kiedykolwiek świat?
No wiesz…
- Nie. Nie ma tu żadnych okien. –
Wyciągnęła zza spódniczki smartfon. W pomieszczeniu rozbłysło białe światło
ekranu, a na twarzy Garrie pojawił się uśmiech. – Chcę mieć kota – odparowała,
wyciągając w jego stronę rękę z komórką i załączonym obrazkiem czarnego kotka.
- Kota? – parsknął z
niedowierzaniem. – Nigdy nie wychodziłaś, nie widziałaś świata w jakim żyjesz,
a ty chcesz coś tak banalnego jak kota?
- Co w tym złego? Podoba mi się ta
słodka kuleczka.
Na chwilę zapadła głęboka cisza.
Rocky nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Sam miał trzy koty, ale nie umiał
kontynuować tego tematu. Coś nie dawało mu spokoju.
- Nie jesteś taka, jak się na
początku wydawałaś…
Oczy Garrie zabłysły.
- Słucham?
- Nie jesteś zła. Nie wyglądasz
na taką.
- Wal się! Nic nie wiesz –
warknęła. Wstała, zarzuciła sobie koniec peleryny na ramię, uderzając jej
końcem w nos Rockyego. – Wszyscy oczekują ode mnie że będę jak mój ojciec.
Wszyscy tego chcą, ale ja… ja… - zawahała się. Rocky słyszał jak łamie jej się
głos. – Pójdę już.
Błyskawicznie otworzyła drzwi,
wyszła i zamknęła je z powrotem, tak, że Rocky oślepiony światłem nie widział
kiedy zniknęła.
Był nią naprawdę urzeczony. Dziewczyna
była śliczna i w ciekawy sposób postrzegała świat. Wpierw bał się jej, wydawała
się zimna, obca, ale po kilku spotkaniach nabrała bardziej ludzkiego
charakteru.
Co nie zmieniało faktu, że był
uwięziony i głodzony. A ona była zapewne jedną z tych ludzi, którzy mu to
zrobili. Codziennie – chociaż stracił poczucie czy jest noc czy dzień – słuchał
wycia wiatru w jakiejś szczelinie. To dawało mu nadzieję że da się stąd jakoś
wyjść.
Osobiście lubię postać Rockyego :D Chciałabym żebyście też go ocenili. A co myślicie o Garrie? Przy okazji myślę o założeniu nowego bloga. Nie będzie to blog z opowiadaniem, ale fragmentami, które napisałam. Jeśli ktoś będzie chętny, zapraszam, blog powstanie w najbliższym czasie. Jest już ponad 400 wyświetleń, dziękuję wam bardzo bardzo :*
Również lubię postać Rocky'ego :) Bardzo fajnie go opisujesz :D A Garrie... jest dość... tajemnicza. Ale wydaje się fajna.
OdpowiedzUsuńDawno tu nie wpadałam. Nudziło mi się, więc pomyślałam, że od nowa przeczytam tą historię. Naprawdę świetnie piszesz. Rozdziały są nie za długie, nie za krótkie.
Powróciłam do czytania twojego bloga, po dość długim czasie i jestem z tego bardzo zadowolona :)