I don't see anything
guide me in
the darkness...
Maia znajdowała się w
nieokreślonej czasoprzestrzeni. Dookoła było czarno, ale tak jasno, że światło
ją ślepiło. Nie mogła dotrzeć do żadnej ściany, chodząc tam i z powrotem, więc
podejrzewała, że one w ogóle nie istnieją.
To mi się śni – pomyślała i od razu przypomniał jej się ten
poranek. Chyba najdziwniejszy w życiu.
Tymczasem czarna powłoka, dookoła
niej, zaczęła przybierać różne kształty. Odtworzył się przed nią obraz pałacu.
A w zasadzie jego wnętrza. Stała pośrodku ogromnej sali, wyłożonej czerwonymi
dywanami. W kolorowych witrażach lśniły podobizny królów i królowych. Pojawiło
się też kilka postaci. Na półokrągłym podeście stały dwa trony z czerwonego
jedwabiu. Jeden z nich był pusty, na drugim zasiadała młoda dziewczyna. Mogła
mieć najwyżej dwadzieścia lat – czyli tyle, ile miała Maia. Była ubrana w długą
suknię, a jej białe włosy były upięte w luźny kok. Wyglądała na znudzoną, bo
jedną ręką opierała się o podłokietnik, a drugą skubała z roztargnieniem
koronki sukni. Dwóch służących stało obok niej z niewyraźnymi minami.
W komnacie rozległ się odgłos otwieranych
drzwi, ale zanim Maia zdążyła się odwrócić, coś przez nią… przesiąkło. A nawet
nie coś, tylko ktoś. Jakby była powietrzem. Po jasnym kolorze rozwichrzonych
włosów i czarnym, zbyt luźnym jak na średniowiecznego rycerza ubraniu nie można
było wiele rozpoznać. Dopiero, kiedy odwrócił głowę, Maia rozpoznała te błękitne
oczy i bardzo charakterystyczny wyraz twarzy. To był ten sam chłopak, którego
spotkała w autobusie.
Odruchowo cofnęła się o kilka
kroków w tył, ale on wcale nie był nią zainteresowany. Sprawiał wrażenie, jakby
w ogóle jej nie zauważył. Za to podszedł pod podest i bez żadnego ukłonu, czy
skinienia głowy, zwrócił się do dziewczyny siedzącej na tronie:
- Lady Nathalio, nie nudzi cię
wieczne siedzenie na tym zatęchłym tronie?
- Owszem, Will, nudzi i to bardzo
– odpowiedziała łagodnie.
- Och, Natia! Wyrwij się z tego
pałacu i chodź ze mną pojeździć konno – zaproponował chłopak z uśmiechem. – Ja i
Eric już na ciebie czekamy.
- Chciałabym, braciszku, ale… -
Zamyśliła się. – Zresztą, co nam szkodzi? Chodźmy! – zeskoczyła z wdziękiem z
tronu i oboje pobiegli do wyjścia, znów przenikając przez osłupiałą Maię, jak
przez ducha. W momencie, kiedy ogromne, dwuramienne drzwi się za nimi
zatrzasnęły, Maia poczuła, że do płuc znowu może nabrać powietrza. Zamknęła
oczy, czując nagły spadek energii.
Kiedy je otworzyła, poraziło ją
jasne światło, wpadające przez otwarte okno. Przez chwilę miała nadzieję, że
obudzi się w domu Rockyego, a wszystkie te dziwaczne wydarzenia, okażą się
głębokim snem po za dużej dawce alkoholu.
Jednak to miejsce ani trochę nie
przypominało małej kawalerki jej przyjaciela. Leżała w łóżku – ewidentnie nie
swoim – przykryta cienką kołdrą. Nad sobą zobaczyła najpierw śnieżnobiały sufit
i lampę w kształcie wielkiej kuli, potem twarz tego chłopaka, czy jak to w jej
śnie określiła jego siostra – Willa. Stał teraz po drugiej stronie łóżka z rękami
skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią ze spokojem. Był ubrany dokładnie tak,
jak wcześniej: Czarne spodnie z przedarciami na kolanach, szara koszulka i
czarna, skórzana kurtka.
Maia podniosła się na łokciach,
nieco przerażona, chociaż miała nadzieję, że nie było tego po niej widać.
- Kim jesteś? – zapytała, dopiero
potem uświadamiając sobie, że on w autobusie zadał jej to samo pytanie. Tyle,
że próbował ją wtedy udusić, a ona teraz leżała zupełnie bezbronna w jakimś
obcym miejscu.
- Roy Stewan – przedstawił się
spokojnym, łagodnym tonem, podchodząc z boku łóżka. – Przepraszam, że się
wcześniej nie przedstawiłem. – Usiadł na krześle przy niewielkiej szafce
nocnej.
- Gdzie ja jestem? I co się
właściwie stało? Zemdlałam? – zadała kolejne pytanie, rozglądając się po
schludnie urządzonym mieszkanku.
- Tak… to w zasadzie moja wina,
ale nie chciałem – odparł, spuszczając głowę jak skarcone dziecko. – Wziąłem
cię do siebie bo nie wiedziałem, gdzie mieszkasz. – Widząc minę Mai, dodał
pospiesznie: - Słuchaj, nie chciałem cię przestraszyć wczoraj w autobusie. Nie
wiedziałem kim jesteś.
- I to był powód, żeby mnie
dusić?! – warknęła z irytacją.
- Myślałem, że jesteś kimś innym…
W obecnej sytuacji bardziej bałem się, że ty mi zrobisz krzywdę, dlatego wolałem
się obronić.
- Ja miałabym coś zrobić tobie? –
wytrzeszczyła oczy. On mówił to poważnie, czy kiepsko sobie z niej żartował? –
Ja w życiu nikomu nic nie zrobiłam! Ewentualnie podbiłam niechcący oko piłką na
szkolnym boisku.
- Nie wiedziałem, że jesteś Venatorem!
Nigdy cię wcześniej nie widziałem – westchnął z rezygnacją. Maia wyczuła w tych
słowach lekkie poczucie winy.
- Czym nie jestem? Nawet nie znam
znaczenia tego słowa.
- Nie wiesz, że jesteś Łowczynią?
– Wydawał się zdziwiony.
- Czego łowczynią? Promocji
sklepowych? – parsknęła sarkastycznie.
- Nie żartuj sobie. Naprawdę nie
wiesz?
Pokręciła przecząco głową. Oczy
chłopaka błysnęły tym swoim oślepiającym błękitem. Maia uznała, że gdyby
przypadkowo spotkała go na ulicy, albo w jakimś klubie, wydałby się jej bardzo
przystojny, ale strach przysłaniał jego nadzwyczajną urodę.
- Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
Jesteś hybrydą człowieka i anioła. Venatorem.
A oto i rozdział 2 :D Nie dzieje się w nim specjalnie nic szczególnego, ale obiecuję, że w kolejnym rozdziale rozkręci się akcja. Może... Prawdopodobnie :P Niczego wam nie powiem, nie chcę spoilerów robić :*
Puki co dziękuję, że jest was tu dość sporo (oczywiście nie miałabym nic przeciwko temu, żeby było więcej, więc jeśli się wam spodobało to polećcie mojego bloga znajomym, może oni też zaczną czytać) Zachęcam do komentowania :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz