poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 2 "Nie wierzę w słowa..."



I don't see anything

guide me in the darkness...



Maia znajdowała się w nieokreślonej czasoprzestrzeni. Dookoła było czarno, ale tak jasno, że światło ją ślepiło. Nie mogła dotrzeć do żadnej ściany, chodząc tam i z powrotem, więc podejrzewała, że one w ogóle nie istnieją.

To mi się śni – pomyślała i od razu przypomniał jej się ten poranek. Chyba najdziwniejszy w życiu.

Tymczasem czarna powłoka, dookoła niej, zaczęła przybierać różne kształty. Odtworzył się przed nią obraz pałacu. A w zasadzie jego wnętrza. Stała pośrodku ogromnej sali, wyłożonej czerwonymi dywanami. W kolorowych witrażach lśniły podobizny królów i królowych. Pojawiło się też kilka postaci. Na półokrągłym podeście stały dwa trony z czerwonego jedwabiu. Jeden z nich był pusty, na drugim zasiadała młoda dziewczyna. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat – czyli tyle, ile miała Maia. Była ubrana w długą suknię, a jej białe włosy były upięte w luźny kok. Wyglądała na znudzoną, bo jedną ręką opierała się o podłokietnik, a drugą skubała z roztargnieniem koronki sukni. Dwóch służących stało obok niej z niewyraźnymi minami.

W komnacie rozległ się odgłos otwieranych drzwi, ale zanim Maia zdążyła się odwrócić, coś przez nią… przesiąkło. A nawet nie coś, tylko ktoś. Jakby była powietrzem. Po jasnym kolorze rozwichrzonych włosów i czarnym, zbyt luźnym jak na średniowiecznego rycerza ubraniu nie można było wiele rozpoznać. Dopiero, kiedy odwrócił głowę, Maia rozpoznała te błękitne oczy i bardzo charakterystyczny wyraz twarzy. To był ten sam chłopak, którego spotkała w autobusie.

Odruchowo cofnęła się o kilka kroków w tył, ale on wcale nie był nią zainteresowany. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle jej nie zauważył. Za to podszedł pod podest i bez żadnego ukłonu, czy skinienia głowy, zwrócił się do dziewczyny siedzącej na tronie:

- Lady Nathalio, nie nudzi cię wieczne siedzenie na tym zatęchłym tronie?

- Owszem, Will, nudzi i to bardzo – odpowiedziała łagodnie.

- Och, Natia! Wyrwij się z tego pałacu i chodź ze mną pojeździć konno – zaproponował chłopak z uśmiechem. – Ja i Eric już na ciebie czekamy.

- Chciałabym, braciszku, ale… - Zamyśliła się. – Zresztą, co nam szkodzi? Chodźmy! – zeskoczyła z wdziękiem z tronu i oboje pobiegli do wyjścia, znów przenikając przez osłupiałą Maię, jak przez ducha. W momencie, kiedy ogromne, dwuramienne drzwi się za nimi zatrzasnęły, Maia poczuła, że do płuc znowu może nabrać powietrza. Zamknęła oczy, czując nagły spadek energii.

Kiedy je otworzyła, poraziło ją jasne światło, wpadające przez otwarte okno. Przez chwilę miała nadzieję, że obudzi się w domu Rockyego, a wszystkie te dziwaczne wydarzenia, okażą się głębokim snem po za dużej dawce alkoholu.

Jednak to miejsce ani trochę nie przypominało małej kawalerki jej przyjaciela. Leżała w łóżku – ewidentnie nie swoim – przykryta cienką kołdrą. Nad sobą zobaczyła najpierw śnieżnobiały sufit i lampę w kształcie wielkiej kuli, potem twarz tego chłopaka, czy jak to w jej śnie określiła jego siostra – Willa. Stał teraz po drugiej stronie łóżka z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią ze spokojem. Był ubrany dokładnie tak, jak wcześniej: Czarne spodnie z przedarciami na kolanach, szara koszulka i czarna, skórzana kurtka.

Maia podniosła się na łokciach, nieco przerażona, chociaż miała nadzieję, że nie było tego po niej widać.

- Kim jesteś? – zapytała, dopiero potem uświadamiając sobie, że on w autobusie zadał jej to samo pytanie. Tyle, że próbował ją wtedy udusić, a ona teraz leżała zupełnie bezbronna w jakimś obcym miejscu.

- Roy Stewan – przedstawił się spokojnym, łagodnym tonem, podchodząc z boku łóżka. – Przepraszam, że się wcześniej nie przedstawiłem. – Usiadł na krześle przy niewielkiej szafce nocnej.

- Gdzie ja jestem? I co się właściwie stało? Zemdlałam? – zadała kolejne pytanie, rozglądając się po schludnie urządzonym mieszkanku.

- Tak… to w zasadzie moja wina, ale nie chciałem – odparł, spuszczając głowę jak skarcone dziecko. – Wziąłem cię do siebie bo nie wiedziałem, gdzie mieszkasz. – Widząc minę Mai, dodał pospiesznie: - Słuchaj, nie chciałem cię przestraszyć wczoraj w autobusie. Nie wiedziałem kim jesteś.

- I to był powód, żeby mnie dusić?! – warknęła z irytacją.

- Myślałem, że jesteś kimś innym… W obecnej sytuacji bardziej bałem się, że ty mi zrobisz krzywdę, dlatego wolałem się obronić.

- Ja miałabym coś zrobić tobie? – wytrzeszczyła oczy. On mówił to poważnie, czy kiepsko sobie z niej żartował? – Ja w życiu nikomu nic nie zrobiłam! Ewentualnie podbiłam niechcący oko piłką na szkolnym boisku.

- Nie wiedziałem, że jesteś Venatorem! Nigdy cię wcześniej nie widziałem – westchnął z rezygnacją. Maia wyczuła w tych słowach lekkie poczucie winy.

- Czym nie jestem? Nawet nie znam znaczenia tego słowa.

- Nie wiesz, że jesteś Łowczynią? – Wydawał się zdziwiony.

- Czego łowczynią? Promocji sklepowych? – parsknęła sarkastycznie.

- Nie żartuj sobie. Naprawdę nie wiesz?

Pokręciła przecząco głową. Oczy chłopaka błysnęły tym swoim oślepiającym błękitem. Maia uznała, że gdyby przypadkowo spotkała go na ulicy, albo w jakimś klubie, wydałby się jej bardzo przystojny, ale strach przysłaniał jego nadzwyczajną urodę.

- Nie jesteś zwykłym człowiekiem. Jesteś hybrydą człowieka i anioła. Venatorem.






A oto i rozdział 2 :D Nie dzieje się w nim specjalnie nic szczególnego, ale obiecuję, że w kolejnym rozdziale rozkręci się akcja. Może... Prawdopodobnie :P Niczego wam nie powiem, nie chcę spoilerów robić :*
Puki co dziękuję, że jest was tu dość sporo (oczywiście nie miałabym nic przeciwko temu, żeby było więcej, więc jeśli się wam spodobało to polećcie mojego bloga znajomym, może oni też zaczną czytać) Zachęcam do komentowania :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz