What to him
feel is not normal...
Hush that feeling! Ignore them!
- Co jest? Zrobiłem coś nie tak?
– Rocky wydawał się zdezorientowany.
Maia posłała mu przepraszające
spojrzenie, uważając teraz na każdy swój ruch.
- Ja nie mogę… - szepnęła,
bardziej do siebie, niż do niego.
- Nie możesz, czy nie chcesz? –
Tym razem jego słowa zabrzmiały ostro, oskarżycielsko. Dawał jej do
zrozumienia, że właśnie coś zniszczyła. Coś, na czym jemu tak bardzo zależało.
Rozpoznała to też po wyrazie twarzy.
- Nie mogę. – Odwróciła wzrok.
Nie umiała patrzeć na siebie, odbitej w jego ciemnych źrenicach.
- Udowodnij – wysyczał przez
zęby. Maię przeszedł dreszcz, kiedy usłyszała w jego słowach taką rozpacz i
desperację. Ona nie wiedziała, jak to jest, kiedy ktoś się od niej odsuwa, bo
jeszcze nigdy naprawdę nikogo nie kochała.
Przyciągnęła go do siebie i mocno
pocałowała w usta. To miał być dowód, ale nie dała mu zareagować, tylko z
powrotem wróciła na wcześniejsze miejsce. Widziała, że trochę go tym
zaskoczyła.
- Wierzysz mi teraz? – warknęła i
pobiegła do łazienki. Nie wiedziała już, czy powinna być mu wdzięczna, czy zła
na niego. Usiadła na zamkniętym sedesie i ukryła twarz w dłoniach. Myślała, że
jej pierwszy pocałunek będzie wyglądał inaczej. Przeklinała w myślach Roya. To
było uczucie, jakby on zaprzeczał tej sytuacji, ale w zasadzie, co jego to
obchodziło?
Nie ja zepsułem, tylko ty! – odezwało się w jej głowie. Aż
podskoczyła. Tak, to była prawda. Mogła po prostu go zignorować, ale to ona
zepsuła wszystko. Kiedy spojrzała na swoje odbicie w lustrze, oczy miała
napuchnięte i czerwone od łez. Próbowała jakoś zmniejszyć ten efekt zimną wodą,
ale nawet to nie pomagało.
- Maia? Wszystko dobrze? –
Odezwał się za drzwiami głos Rockyego. Dziewczynie zrobiło się niedobrze i nic
nie odpowiedziała. – Idę spać. Możesz zostać u mnie na noc, jak chcesz, bo jest
późno, lepiej, żebyś nie wracała do domu o tej porze.
Potem usłyszała tylko ciche
trzaśnięcie zamykających się drzwi jego pokoju. Wyszła z łazienki i położyła
się na kanapie. Dużo razy wcześniej spędzała na niej noce, ale dzisiaj było
jakoś inaczej. Bardziej pusto i zimno. Przewróciła się na bok, ignorując
niepozbierane ziarenka popcornu, gniotące ją pod kocem. Próbowała zasnąć, ale
ciągle słyszała w głowie ten natrętny głos, nazywający się wyrzutami sumienia: Zraniłaś go. Jak mogłaś?! On poświęcił by
wszystko dla ciebie, był przyjacielem przez cały czas, a kiedy chciał pójść
dalej, ty go zatrzymałaś. Zniszczyłaś wszystko, co było pomiędzy wami.
Pamiętasz te wszystkie pocałunki na pożegnanie i przywitanie? Dla niego to było
dużo, dla ciebie nie znaczyło nic!
Wstała, chwyciła płaszcz z
wieszaka, torebkę i bezszelestnie wyszła, zostawiając za sobą tylko wyrwaną z
gazety karteczkę, na której napisała krzywo: „Przepraszam!”. Wybiegła z domu na
zimne powietrze. Wiatr piekł ją w oczy mokre od łez. Postanowiła nie wracać do
swojego domu, tylko przejść się trochę po mieście. Czuła już tylko złość na
samą siebie, nawet za to, co obecnie robiła, kiedy zdała sobie sprawę, że
ucieka.
Gdyby wszystko było takie łatwe,
jak w filmach…
- Uważaj, jak łazisz! – krzyknął
ktoś, kiedy potrąciła go ramieniem. Przez łzy wszystko wydawało jej się
zupełnie zamazane, więc skręciła do jeden z tysięcy zaułków przy knajpie.
Pomiędzy ceglanymi, poniszczonymi ścianami stało kilka kartonów. Miała zamiar
na nich usiąść i chwilę ochłonąć, uspokoić się.
Wtedy w cieniu dostrzegła cień jakiejś
postaci. Zaułek był dość wąski i nieoświetlony, dlatego widziała tylko
sylwetkę. Z pewnością był to mężczyzna. Maia poznała to po szerokich barkach i
wyraźnych mięśniach, odznaczających się pod ubraniem.
Szybko zawróciła, starając się za
siebie nie oglądać. Jednak ciekawość i lekki strach były silniejsze i odwróciła
głowę. Mężczyzna wyszedł na chodnik i poszedł za nią. Maia wyraźnie czuła na
sobie jego spojrzenie, chociaż twarz miał zakrytą kapturem. Dłonie miał
zaciśnięte w pięści i trzymał w nich… noże! Z pewnością nie był przyjaźnie
nastawiony.
Dziewczyna przyspieszyła kroku, a
on zrobił to samo. Praktycznie ją doganiał i nie spuszczał z niej wzroku.
Poczuła się, jakby bawiła się z kimś w berka, ale to było bardziej
przerażające. Nogi same pobiegły przed siebie. Skręciła kilka razy, nawet sama
nie wiedziała dokąd. Gwar samochodów powoli cichł, a ona oddalała się od
centrum. Chciała biec dalej, ale drogę zagrodziła jej ściana. Rzuciła pod nosem
kilka przekleństw, że też akurat musiała wbiec w ślepą uliczkę.
Odwróciła się i… zamarła.
Mężczyzna stał kilka metrów przed nią. Jego sylwetka majaczyła w świetle
migoczącej lampy ulicznej. Maia cofnęła się pod ścianę, kiedy uniósł jeden z
noży w górę. Wziął zamach i rzucił prosto w nią. Skuliła się ze strachu, ale
nie mogła się zmusić do zamknięcia oczu. Ostrze z szybkością przecinało
powietrze z niemym świstem. Było wycelowane tak dokładnie, że trafiłoby w jej
głowę, gdyby jakiś metr przed nią nie zatrzymało się i nie upadło na ziemię.
Wyprostowała się, kiedy zasłonił
ją jakiś cień. Z początku wydawał się wielkim ptakiem, ale kiedy wylądował z
gracją na chodniku i wyprostował się, przybrał kształt… człowieka! Tyle, że z
jego pleców, tak naturalnie jak ręce, wyrastały skrzydła. Były większe od niego
samego, pokryte białymi piórami.
Mai na zmianę robiło się słabo i
niedobrze, tak, że nie wiedziała w końcu, które uczucie w niej przeważa. Kiedy
była mała, ojciec czytał jej bajki o skrzydlatych ludziach – aniołach, ale ona
już dawno wyrosła z tych bajek. I nagle coś takiego stanęło przed nią. Kiedy
chłopak odwrócił się twarzą do niej, przeszyło ją lodowate spojrzenie jego
błękitnych jak diament oczu.
Roy?!
- Nic ci nie jest? – zapytał
cicho, tak, że tylko ona mogła to usłyszeć.
Pokręciła w osłupieniu głową. Był
bez koszulki, w tych samych potarganych spodniach. Dziewczyna widziała, że
skrzydła wyrastają z jego pleców zupełnie naturalnie, jakby miał je od zawsze.
Ale przecież to nie możliwe!
- Dobrze – westchnął z ulgą i
ruchem ręki zatrzymał drugi nóż, który pofrunął w jego stronę. Wyciągnął w jej
stronę rękę z czymś małym w środku. Zorientowała się, że to były klucze. – Idź
do mojego mieszkania – zarządził.
Maia bała się poruszyć, była
zupełnie sparaliżowana ze strachu.
- No idź! Spadaj stąd, chyba, że
chcesz zginąć! – wrzasnął jej w twarz, kiedy mężczyzna w kapturze rzucił się na
niego. Klucze, które trzymał w ręce, poleciały prosto pod jej nogi. Tym razem
chęć ucieczki przeważyła nad strachem. Wzięła klucze i jak najszybciej pobiegła
w stronę jego domu. Była bardzo blisko niego, zdecydowanie bliżej, niż do
swojego domu, albo domu Rockyego, o którym już zupełnie zapomniała.
W normalnych okolicznościach
wydawałoby się jej absurdem, uciekać do jego mieszkania, ale można powiedzieć,
że uratował jej życie, a ona myślała tylko o tym, żeby gdzieś się schować.
Gdziekolwiek.
Wpadła na klatkę schodową jednego
z nowszych bloków. Błyskawicznie pokonała schody, bo winda okazała się zbyt
wolna, nerwowo przekręciła klucze i wpadła do ciemnego mieszkania. Zapaliła
światło, opierając się o ścianę. Nagle zrobiło jej się niedobrze i pobiegła do
toalety, żeby kolejny raz tego dnia zwymiotować.
I pora na rozdział 4 :D Wchodzę dzisiaj na bloga i co? Ponad 100 wyświetleń! Dla mnie to dużo, bo to mój pierwszy blog i bardzo się cieszę, że tyle was tu wpada :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz